O czterech kolkach po rastafariansku

Pewnie juz mysleliscie, ze mnie wilki zjadly na odludziu zwanym Dorchester- co ciekawsze, odludzie to ma nawet prawa miejskie, wielgasny parking ( o ktorym moze Joanna Maria K. i Krzysztof Jarzyna wiedza cos wiecej jako ex-mieszkancy tej uroczej nory-?) i kino. Przynajmniej tyle wywnioskowalam z pobieznej obserwacji po zmroku.

Wstajac rano pomyslalam- na dobry poczatek dnia- “o kurwa, ale wyladowalam w murzynskiej dupie” przypominajac sobie za pomoca facepalma, ze mam jeszcze do obskoczenia angielskie zadupie, bo tam mieszka i tworzy jedna z postaci naszego filmu, czyli konstruktor skejtowych desek.

Ide do rzezni, a tam tradycyjnie okazuje sie, ze na poranne zajecia tylko mi udalo sie przywlec. Fakje. Dlaczego nikt mi nie da za to Virtuti Militari? W PL nikogo to nie jebalo, czy zyje czy nie, mialam isc do szkoly i juz. A tu jest to traktowane jako przejaw zboczenia chyba. O, przybyl moj szkocki kolezka E, to juz mamy 2/3 ekipy filmowej.

Problem z kolezka E. jest taki, ze to zamordysta-ordnungowiec i o ile my z Bennym bujamy sie na falach kreatywnosci, opierdolu i czego tam jeszcze, to E. lazi za nami jak Ribentropp bez Molotowa. W sumie to dobrze, ze kreci sie za nami taki porzadkowiec, ale z drugiej strony jak przychodze potem do domu i slysze niesmiertelne pytanie w stylu “Kto zjadl groszek?” to mam ochote posadzic jednego z drugim na krzesle elektrycznym i opiekac z obydwu stron. Az do uzyskania zlocistej, chrupiacej skorki.

Smichy-chichy zaczely sie na etapie wypierdalania ze szkoly, az kurz za nami fruwal, bo mielismy w planie ponowne molestowanie kolesi z miejscowego skejt sklepu. Wtedy to Benny przekazal mi pod opieke swoja deske, zeby mial wolne rece do krecenia fajka. Ide, ide, a ta deska zaczyna ni to skrzypiec, ni to jeczec. Stanelam wiec w pol drogi z dosyc dziwna mina, bo stwierdzilam, ze zwid zwidem, ale przemowa skejtowej deski to juz za wiele. Przystawilam ja do ucha, z czego E. mial calkiem niezly ubaw.

– Co ty znowu wyczyniasz?!

-Bo ta deska chyba do mnie mowi. Albo sie zjebala.

-I co ci mowi?

-Zebym kopnela cie w dupe!

Szczesliwy wlasciciel spojrzal na swojego skarba, popatrzyl w niebo (“Ja pierdole, z Benny’ego to chyba szaman jest“) po czym pokrecil jednym z koleczek i znowu zaczelo gwizdac. Aha, decha laczy sie z baza, gwizdac przy podmuchach wiatru, zajebioza.

Zonk-skejtowy sklep w poniedzialki zamkniety na cztery spusty. Panowie pewnie w poniedzialki maja kociokwik polaczony z wyjebizmem. Jako ze rozumiemy i szanujemy taka postawe,to pozostalo nam sie niecnie cieszyc, ze zwinelismy sie z budy o wiele wczesniej, niz zakladalismy.

A teraz pytanie zasadnicze- kim trzeba byc, zeby zgodzic sie na lapanie pociagu o 17.30, kiedy to w Anglii Poludniowej pizdzi ze w chuj? Trzeba byc mna, niestety.

Nie martwcie sie-wam to nie grozi. Of kors bylabym sie spoznila, bo tak zajebiscie chcialo mi sie wylazic spod cieplego kocyka, ze niemal wygrywalam z grawitacja mojego wyra. Komu w droge, temu nazaretanski osiolek.

Uznalismy, ze jazda wprost do Dorchester jest dla lamusow, bo dojechalismy do Weymouth. Tak naprawde to po Dorchester Poludniowym- po ktorym wedle informacji zasiegnietej u pani w kasie winien byc Dorchester Centralny i Dorchester Wydumany-wjechalismy “jak zwyciezca, jak bohater” do Weymouth. E. emocjonowal sie niemozebnie i sial bulwers, natomiast my z Bennym jako wytrawni podroznicy w czasie i przestrzeni bylismy nastawieni raczej stoicko. Benny zadzwonil do swojego kolezki, by wytoczyl kolka swej deski w kierunku Dorchester Wydumanego, a ja stwierdzilam, ze skoro pociag jechal do Londynu, to minac sie dwie stacje z wlasciwym celem podrozy nie jest jeszcze tragicznie.

Mowie to ja, postac znana z tego, ze ktoregos pieknego razu nocowalam na londynskiej Victorii. A dookola bezdomni Polacy, Turek, ktory szukal panienki, podejmujac sie prob lansu na “mam bogata sponsorke i dala mi Jaguara”, facet, ktory japonskim tuszem i piorkiem machnal moj calkiem zajebisty portret, z ktorym pozniej raczo spierdolil no i creme de la creme, czyli dwoch uciekinierow z Libii, ktorzy spiesznie oddalili sie od ojczyzny w nieco bezpieczniejsze strony po tym, jak ich pobratymcy raczyli skumac, ze rezim Kaddafiego nie byl ol rajt. Kiedys napisze o tym pare slow wiecej, bo z roznych wzgledow byla to jedna z ciekawszych nocy mojego zycia.

Ale przychodzi mi z Londynu przeniesc sie z powrotem do Dorchester, gdzie jest zimno, ciemno- a wiec warunki do robienia fotek do mojej ulubionej czesci zadania, czyli papierow, ktorych nikt nie bedzie czytal ( no to niech chociaz obrazki maja ladne) raczej suabe. Do tego specjalne podziekowania dla debili, ktorzy wypozyczali przed nami kamere i zapomnieli o sformatowaniu kart pamieci, w zwiazku z czym mielismy memorki na 40 minut. “Ludzie, spinajta sie, bo dubla nie bedzie”- wyplynelo z otchlani umyslu, a jak wiadomo, sekwencja ta w “Nic Smiesznego ” skonczyla sie tym, ze Adas spierdalal z planu filmowego w podskokach, bo  wlasnie nauczyl latac glowny rekwizyt filmu-drewniany most.

Do tej pory kolesiow zwiazanych uczuciowo ze skejtingiem odroznialam od reszty swiata tym, ze nosili ciuchy rodem z pomocy dla powodzian, prowadzali sie krokiem raczej swawolnym, ich aktywnosci zyciowe zaczynaly sie dopiero po blancie I zalozeniu czapki do tylu daszkiem, a wszystko to w rytm murzajskiego rapu. Jako mylosnik graffiti nie utozsamiam skejtow z graficiarnia, bo moze I laczy sie to jakos ze soba, ale nie do konca.

Obserwujac tych gostkow I ich ewolucje (a niektorzy byli blizej polamania kregoslupa niz im sie wydawalo) zaczelam znajdowac uklad odniesienia do moich ulubionych rozrywek akrobatycznych, zawierajacych sie w pojeciu “cztery kolka” Panowie sami sie przyznali, ze czuja, ze zyja, kiedy moga spasc na leb ze swoich desek, a cala zabawa sluzy walce z szara rzeczywistoscia. Brzmi jakos dziwnie znajomo jak dla mnie…

Miejsce, w ktorym krecilismy, bylo prawdopodobnie jakas stara hala handlowa, czyms w rodzaju dawnej gieldy warzyw I roslin, gdyz bylo to duza, zadaszona przestrzen, otwarta z obydwu stron I otoczona czyms w rodzaju magazynow, za ktorymi panowie chowali sie z jaraniem, gdyz z sobie znanego powodu co chwila dokurwialy patrole na sygnale. Ogolnie klimacik a’la spotkanie mafiosow z mafii mokotowskiej w latach 90. I mieszane swiatlo, cieple od zarowek na zadaszeniu I zimne z zewnatrz, po prostu kurwa wybitnie. Ku mojemu zdziwieniu, fotki z reki I w takich warunkach wyszly calkiem w porzo, spodziewalam sie wiekszej kaszany, ale dobra matryca jest gut, bo jest good.

Zachwycila mnie koordynacja niektorych tych chloptasiow, zwlaszcza jednego, ktory podczas jazdy na desce nawijal przed telefon, od czasu do czasu stosujac przerywniki w stylu” czekaj, braachu, wlasnie robie<tu nazwa jakiegos zrytego tricku>”.

Najwieksze wrazenie z nich wszystkich zrobil na mnie mistyczny konstruktor desek. Przed jego przybyciem wszyscy mowili o nim tak, jakby krol tuteszych wlosci przybywal na audiencje z pospolstwem.

Krol byl moze nie tyle nagi, co 51-letni I zapierdalal na desce na rowni z mlodzieza. Znaczy sie oni wszyscy nie jezdzili na jednej, chodzi o to, ze bawil sie tak jak oni (nie, nie musicie mi nic mowic, wiem, ze predzej czy pozniej ktos by sie do tego przypierdolil; a najpewniej ktos, kto sam jest polanalfabeta)

Na czym polega dowcip z konstruktorem? Otoz faciu ma podobno jakas mega unikalna metode produkcji; deski z masowej dystrybucji sa z plyty wiorkowej,  sklejanej warstwa po warstwie, a facet produkuje z oryginalnego drewna, skladajac je znowuz w poprzek. Podobno dzieki temu caly biznes jest wytrzymalszy. I wyglada jak deska do surfingu, wiec mialam centralny mindfuck- deska do surfingu z kolkami z tylu. Jeb na asfalt I wyplywamy w morze.

Szkoda tylko, ze przy okazji nikt nie wpadl na to, zeby zaczac robic kolka do desek z uzyciem technologii produkcji prawdziwej opony- na deszczu ich kauczukowe koleczka(mozna wybrac kolor, oh ah) traca przyczepnosc I chlopaki zabijaja sie o wlasne sznurowki.

I centralnie jest totalnie- w powietrzu unosil sie zapach zielska, panowie byli rozmowni,mimo tego, ze rozjebalismy nasze sprzety wszedzie gdzie sie dalo, to nikt nie zaliczyl z nimi kolizji. Ale:

-E. wywiadowal ta cala halastre, jakby usilowal nawijac z Barackiem Obama o obydwu Koreach. Zasugerowalam mu, zeby po prostu z nimi rozmawial I nie atakowal pytaniami o drewnie poprzecznie prazkowanym, bo tych ziomow najbardziej bawi, jak ktorys z ich kumpli sie wykrwawia, albo kreci jointa, a nie to, czy drewno jest w prazki czy w groszki. Z wlasnego doswiadczenia wiem, ze jak czlowieka przypiluje na watki ekstremalne, to zjedzie z Big Bena na nieheblowanej desce, byleby sie cos dzialo. E. chyba myslal, ze padlo mi na banie. Ale za to lyknal ode mnie pare zapytan.

-Mam zdeko inna wizje montazu, bardziej dynamiczna, wiec czuje, ze niebawem zlapiemy sie za lby.

P.S. W drodze powrotnej z Dorchester nauczylam E. nastepujacego zdania-“ Jestes tak brzydka, ze az lustro peka na twoj widok”( z kolei on nauczyl mnie slangowego okreslenia na wacka) Me talenta pedagogiczne oniesmielaja mnie.

Najbardziej mnie jednak oniesmieli, jesli okaze sie, ze E. wyjechal z tym tekstem do swojej dziewczyny, rodowitej krakowianki, gdyz zapomnial znaczenia slowa “brzydka”-bardziej pociagalo go slowo “pekac”.

Poczuj dla mnie moc grafomanii, mala

Zrobilam to.

Czysta perwersja z mojej strony.

A moze i nawet prostytucja duchowa!

Przeczytalam WSZYSTKIE czesci “Piecdziesieciu twarzy/odcieni Greya” Byla to katorznicza praca, ale dwie czesci udalo mi sie jakos lyknac w ciagu ostatnich trzech dni. Jesli mam tworzyc oglad, to z calosci. Niestety, dalej nie jest to oglad pozytywny.

Czy ktos pamieta artystke Mandaryne? Ta pani ponoc spiewala. A glownie chodzi mi o zart, ktory niegdys krazyl na jej temat, gdyz ilustruje on rowniez przypadek E.L James jako- Chrystusie Nazarejski!-pisarki. A zart jest taki: przybywa Mandaryna na koncert, pawie piorka w dupie, widowisko trwa, wszyscy sie durnie ciesza, wokalistka spiewa. Widownia chce bisu! Ich prawo, artystka sie cieszy, leci bis. Ale widownia nadal domaga sie bisu! Mandaryna pewnie sobie wyknuwa, ze niedaleko jej do Placido Domingo, a wiec daje bis. Holota znowu chce bisu, az ona, zaintrygowana, postanawia zadac pytanie:- Oh jej, az tak wam sie podoba moj spiew?

Na co widownia odpowiada:-Nie kurwa, chcemy zebys nauczyla sie spiewac!

Niestety, albo ktos tlumaczyl przez Google Translatora trylogie o Greju, albo E.L James po popelnieniu trzech tomow dalej nie nauczyla sie pisac.

Takie zdanie jak “ Gia Matteo to atrakcyjna kobieta- wysoka I atrakcyjna.” przypomina mi jednego tworce slowa pisanego, ktorego personaliow z litosci nie przytocze, ale rowniez operowal podobnym stylem wypowiedzi. Gdyby dorzucil do tego jeszcze z piec napierdalan biczem po dupie I pietnascie orgazmow, to kto wie, moze znalabym pisarza swiatowego formatu?

Pokrotce- w drugim tomie Greju zaczyna uchylac rabka swej wielkiej I mhrocznej tajemnicy, czemuz to jest taki pojebany. Zgodnie z nurtem amerykanskiej psychoterapii wszystko wywodzi sie z jego dziecinstwa.

Anastacia wzdycha, Greju sie oswiadcza, bo to pierwsza panienka, ktora pokochal, co skumal po paru tygodniach znajomosci opartej na dziwacznym seksie. A tak w ogole to sie zeszli, bo umowa pan-ulegla zostala podarta, co jednak nie oznacza niczego, bo Greju w zamian za …szukam teraz odpowiedniego polskiego slowa..fancy?…fikusne stukanie dalej jest upierdliwy, szuka I kontroluje. Unioslam tu brewko, co nadalo mej twarzy krzywy wyglad ktoregos z agentow Bondow. Pozazdroscic pewnosci wyboru wybranki, szczescia i powaznych przeslanek.

Zeby nie bylo slodko, przed Ana staje-niczym przed Sejmem, gdzies tez komus stawalo-Hiobowa proba, bo oto na scene wtarguje jedna z bylych kochanek Greja, ktorej seks namieszal w bani I chce zrobic sobie kuku na wiesc o powaznych zamiarach Greja wzgledem jego nowej panienki. Innym bolem panny Steele jest jej szefuncio Jack Hyde, ktory czuje bluesa, gdyz poniewaz chce ja pomacac I kontynuowac znajomosc w tymze kierunku. Tu Ana blyszczy asertywnoscia I strzela mu kopa w jaja. O.M.G, skad znam taki sposob rozwiazywania konfliktow? (z autopsji, z autopsji) Potem jest slodko do wyrzygu, seks na powitanie, seks na pozegnanie, seks na pojednanie, gdyz pan Grej to fochliwa jednostka. W charakterze epilogu pojawa sie mrukliwy monolog kolezki rozpijajacego taniego burbona (brak poszanowania dla wlasnych kubkow smakowych niejednego doprowadzil do zguby), knujacego, jakby tu pozbyc sie waniliowych zakochancow. Nietrudno sie domyslec, ze ta enigmatyczna postacia jest Jacku Hyde, ktory dostal kopa w dupe I w zeberko na pozegnanie od Greja, ktory tym samym rozwiazal miedzy nimi wspolprace.

Liczba powtorzen “Swiety Barnabo” ulega redukcji,natomiast wewnetrzna bogini nadal nie zostala zabita Prusakolepem, wielka szkoda.

W trzeciej czesci apogeum slodkiej milosci, slodkich tortur I slodkiej udreki, podczas ktorej moj mozg rozbil sie na milion kawalkow. Anastacia bierze slub z Grejem, tytulujac go “moim pieknem mezem”, “moim przystojnym mezem” I innymi moimi mezami. Po paru takich akapitach flaki stanely mi w poprzek, bo czego jak czego, ale prob stosowania wobec mnie zaimku dzierzawczego “moja” nie jestem w stanie przebolec.

Potem robi sie jeszcze zabawniej, bo Jack Hyde chce porywac Ane, ona robi sobie dziecko z Grejem, Greju sie focha, cuda, panie, cuuuda.

Akurat trzecia czesc szla mi rownie topornie jak “ Nad Niemnem”. Czytam, czytam, czytam, chuj, dalej jestem na  jednej I tej samej stronie. Opisy jakze wysumblimowanego seksu robia sie nuzace po prostu, bo ile mozna brnac w desen “oh ah, ja I moj perfect malzonek”. Zamiast ostrych zabaw mam opis pieknego meza I jego pieknego wacka.

Mamy wiec powiesc erotyczna, ktora nuzy seksem, a poza tym?

-pare, gdzie pan kontroluje, a ona potupie troche nozka, ale dla swietego spokoju sie zgadza-wspanialy to przyklad do nasladowania, zarowno w kwestiach zawodowych, jak I rodzinnych Greju chce myslec za siebie I za swoja malzonke, zeby oglupic ja do reszty. Wplyw, jaki na niektore durne laski moze miec ta lektura, jest rozpierdalajacy. Jak tlucze, to kocha, jak Greju, bo powie “malenka” po wszystkim I czesc. Albo ambitnie dawaj sie rzucac I wychowywac takiego zjeba, no bo przeciez “moja ulubiona bohaterka literacka dostala od swojego mezusia Maca, Blackberry I fure”, wiec pewnie jakis swir z realu po odpowiednim procesie wychowawczym rowniez przejrzy na oczy, przestanie pic, przestanie bic I stanie sie maszynka do spelniania zyczen. A ze Greju przy okazji wsadzal Anie korki w dupe to wporzo.

-pseudo-kryminalna intryge, ktora z palcem w dupie mozna rozwiazac na samym poczatku, a najlepiej to cale towarzycho wystrzelac, byloby od razu kontrowersyjnie I po amerykansku, z wolnym dostepem do broni I tymi sprawami.

-Bohaterka ma lat 21, poznaje multimilionera, zostaje kasiasta, nie musi sie niczym martwic. Mezus kupuje jej wydawnictwo, a za asystentki staje sie redaktorka naczelna, po tym, jak Jack Hyde zostal spektakularnie wyjebany z roboty. Wszystko to rozgrywa sie w ciagu paru tygodni.

Gdzie jestes, Davidzie Copperfieldzie, gdy cie potrzebuje?!

Chcialabym spotkac kogos, ktoremu toto sie podoba, bo jestem ciekawa argumentow, jakich by uzyl, aby uzasadnic swoje zdanie. A z tego co wiem, to jednak istnieja tacy ludzie, bo nawet widzialam fanpejdz ksiazki Greja, gdzie panienki wrzucaja fotki swoich gaci, misie, serduszka I dilda analne. Znakiem tego na fanpejdzu Nabokova adminem powinien zostac Jozef Fritzl, byleby pamietal o motylkach.

W miedzyczasie udalo mi sie zaczepic oko o wywiad z zona Pierwszego Dziewica Orleanskiego z FrondyTV. Seniora Terlik powiedziala, ze w jej malzenstwie jest Pan Bog (gdyz jest to malzenstwo katolickie, wy lewackie padluchy!!) I to gwarancja trwalosci zwiazku, a zarazem zasadnicza roznica miedzy mariazem nie- I katolickim.

Ludzie, dalibyscie sobie spokoj, chociaz w weekend, z pierdoleniem takich smutkow, no naprawde. Ilez to ja malzenstw zawieranych w Bogu (tej figury retorycznej chyba nigdy nie skumam. Sluby zawiera sie podobno w kosciolach, no ale zeby w bogach?!) widzialam, ktore sie posypaly rownie hucznie, jak byly celebrowane, to szok. Ktos tu nie zna realiow zycia, zeby opowiadac, ze cale szczescie ludzkie odpowiada jegomosc Pan Bog. W takim razie powinnam sie obwiesic po wielokroc, bo w moim lajfie nie doswiadczam Jego lask.

Za to obiecuje sobie doswiadczac lepszych wrazen czytelniczych po “  The Night Circus” Erin Morgenstern- wydanej u nas calkiem niedawno, a ponoc wyjebanej w kosmos. Na druga nozke pojdzie “ Paragraf 22” w oryginale, bo tak sobie ubzduralam, ze poczytam klasykow w oryginale, ciekawi mnie, czy w odbiorze sa podobni do znanych mi przekladow, czy tez nie.

P.S. Dzis wloke sie pociagiem o 18 do miejsca zapomnianego przez misjonarzy ONZ celem krecenia filmu. Czarna rozpacz, bo musze wydac na ta przyjemnosc watpliwego gatunku jakies 10 funtasiow, wiec modlcie sie za mna, zebym na ta okolicznosc nikomu nie rozjebala lba swiatlem panelowym.

Piatku nie ma, ale jestesmy blisko

Przez ostatnie poltora roku namietnie ogladam produkcje z platformy ToSieWytnie, glownie “Piatek:The Series”. Fabula polega na tym, ze glowny bohater Dakann musi sie cale zycie pierdolic z debilami. Znaczy sie debilami ze swojej pracy-Kierownikiem, biczujacym sie parowkami (choc rozkminy w stylu “Czemu kupilem karbowane frytki? Przeciez zawsze biore proste” sa mi calkiem bliskie) bracmi Kwas, z ktorych jeden jest patologicznym idiota (Stanek), a drugi jest fanem Dakanna i ni to wlazi mu w dupe, ni to probuje dorownac swojemu ajdolowi, ale idzie mu to topornie. Sa tez postaci dodatkowe, np. Cyber Marian czy wyjebany juz z redakcji Wujek Bielu, ktorego dewiza weekendowa brzmiala “dobra wodka, dobre zielsko, seks, seks, melanz, wodka, zielsko, seks, seks” Pomysl prosty, z grubsza przypominajacy “Dilberta”, ale ja osobiscie wielbie Dakanna.

W swietle powyzszego video moj piatek pewnie wygladalby tak( jako ze bylby mixem ostatnich paru dni):

Budzik. 7.30. Nie spie od 5.55. O ile spanie to lezenie z zamknietymi oczami i myslenie “Ciekawe kiedy jasnie Lord Flafi wytoczy dupsko i bedzie szczal mi nad uszami, kurwa” (nagroda specjalna dla mlota, ktory umiescil WC obok malego pokoju) No trudno, chuj, wyspie sie…Musze umiescic taka pozycje w moim organizerze, kiedy to ja sie wyspie. Ktorego notabene nie mam, bo u mnie wszystko przebiega w trybie radosnego “pozaru w burdelu”. No dobra, szlafroczek i AjPod. Ups, jebnelam sie w paluszek u giry. Przygodo, nadciagam. Muzyczka z Indiany Jonesa.

Prysznic. Niech mi ktos powie, czemu mam sterczec trzy minuty, zanim woda sie nagrzeje? Landlady, czyli zydowska dusigrosica, od ktorej wynajmujemy chalupe, odgraza sie, ze nowy piecyk bedzie w sierpniu- a to mi sie szarpnie na prezent urodzinowy. Chyba po pieciu wizytach tutejszych “specjalistow”- z ktorych co jeden zostawial bojler w jeszcze gorszym stanie niz przed wizytacja-w koncu sie ulitowala. No to myju-myju i zebrac mysli w jeden fragment, bo na razie to klocki Duplo rozwloczone przez stado starszakow z ADHD. Kiedys musze o tym zrobic grafike, animacje czy chuj wie co. Dobra, koniec prysznica. Balsamujemy zwloki, ubranko i przystepujemy do sniadanka. Czemu mowie o sobie w liczbie mnogiej? Moze M.M to osobny byt? A nie, to pewnie dlatego, ze na psychotescie z fejsa wyszla mi osobowosc Stalina. Wyklety powstan ludu!

Sniadanko. Co my tam mamy w lodoweczce…Pechcimy, szukamy, szukamy. Wiater wieje, wiatr liche drzewa lamie, heeej…Jak zwykle nie to, co by sie z checia obszamalo. Wyciagam wiec makaron z serem w proszku/robie kanapeczki z zoltym serem albo moim ukochanym serkiem Kiri z polskiego sklepu/jogurt,owoce, owsiane ciacha. Robie kawke, bo dalej poruszam sie z dynamika opoznionego w rozwoju zombie. Niczym na reklamie heroiny po wciagnieciu niucha kawowego aromatu galy robia mi sie jak piec zeta. Usiluje wlaczac telewizornie na jakies newsy, a tam reklamy podpasek ze strefami bezpieczenstwa (az boje sie pomyslec, jak moze wygldac strefa zgniotu w podpasce) zdekapitowane kurczaki, ktore nadal podskakuja i probuja latac no i Donald Tusk. Uff, jak to dobrze, ze Komitet ds. Zwalczania Laicyzacji w Polsce dziala tylko w Sejmie ( i dlaczego ICH nie chcesz sadzac za murem, Lechu Waleso?), bo inaczej kazda emisja telewizyjna zaczynalaby sie od nabozenstwa w wykonie Terlikowskiego z Frondy i dzingli z “Apelem Jasnogorskim”. Zalaczam muzole na IPodzie. Obudz sie i z nami chooodz, skonczyla sie juz nooooc…no wlasnie kurwa wiem, nie trzeba mi przypominac. O, slonce. Nie, deszcz.

Czasem slonce, czasem deszcz-powiedzial Shan Rukh Khan i kopnal drzwi z polobrotu.

Jakies pol godziny pozniej czaje, ze jak zwykle zostalo mi piec minut do wyjscia. Zabki pucu-pucu, ubranko poprzednio jebniete na krzeslo, perfumy, buciki, klucze…KLUCZE…GDZIE SA KLUCZE? Aha, po zmacaniu sie po dupie juz wiem- w kieszeni. Mam drzwi na zatrzask, wiec bez kluczy poracha.

Buda. Visual Arts, czyli jak po espresso wprowadzic mnie w stan letargu- wylaczyc swiatla, nakotlowac w kaloryferach i opowiadac przez 40 minut o teorii Johna Campbella o mitologii czy tez procesach kulturotworczych wg Waltera Onga. Owszem, jest to interesujace, ale nie w momencie, kiedy wysluchuje tego w formie monologu. Welcome to fuckin’hell, burning lives burning…Uff, przerwa na szlugensa. Slonko, swieze powietrze i przyjemny chlodek, ktory zaraz stanie sie nadmorskim wypizdowem. A chwalilam sie juz, ze nauczylam mojego szkockiego kolezke E. trzech nowych slow? ” Labadz”, “ges” i-tu chwala mojemu talentowi pedagogicznemu- “gesiatko”!

Kreconko filmu. Mamy ambitne zadanie nakrecenia filmu dokumentalnego. Postanowilismy krecic o tutejszych skejtowcach, bo Benny ma u nich wtyke, gdyz propaguje calym soba styl zycia Laski z “Chlopaki nie placza”.

Benny ma luz, bo biega z kamera wsrod swoich ziomow, ja chce z tego zrobic druga “Smierc czlowieka pracy”, a E. uwaza, ze jako jednostka mlodsza nadaje sie do ciagania za nim statywow i swiatel. Rownouprawnienie, kurwa jego mac. Gdzie trzech artystow sie spotka, tam najpewniej dojdzie do tego, ze Benny skreci szlugena po amsterdamsku i pusci go w obieg- niestety, nie skusilam sie, bo obawialam sie, ze zalicze kola w gorze i bede sie kretynsko smiac, zaglusze wypowiedzi bohaterow dramy, a E. da w leb puchatym mikrofonem.

Potem kombinowalismy, jak udawac, ze nie podpielismy kamery GoPro do skejtowej deski, bo gosciu z wypozyczalni sprzetu prawdopodobnie przywiazlby nas do Beemicy Trevora od interaktywow i zawiozl do ciemnego lasu, raczej nie na zbior grzybow. GoPro zostalo przyczepione 10 warstwami tasmy klejacej do deski, a ze ma rozmiar paczki zapalek, to szybko poszlo. Benny caly czas modlil sie do Boba Marleya, zeby mu kamera nie odpadla i pykal z ostrozna. Koledzy go dopingowali, a E. podtrzymywal zar w jego blancie. Finalnie udalo sie zrobic plan dnia. Pozniej E. zaczal sie odgrazac, ze jedziemy w poniedzialek do Dorchester, by filmowac kolesia, ktory produkuje skejtowe deski. O radosci, iskro bogow! Marze w chuj o jezdzie pociagiem z calym sprzetem wypozyczonym z collegu do miejsca, gdzie psy nawet nie szczekaja dupami, bo czasoprzestrzen tam sie zagina.

Niektorzy twierdza, ze jest tam przystanek autobusowy, poczta i dwa monopole i nic poza tym, a ma to swiadczyc o wysokim stopniu zagospodarowania przestrzeni urbanistycznej. A ja mowie jedno- to jest wiocha i bedzie to cud, jesli sie nie pogubimy w tych deszczach, wichurach i sztormach w tym no man’s land. Pewnie zatrzyma tam nas kontrola przygraniczna- na granicy miedzy czarna dziura a planeta Ziemia-i widze te naglowki w periodyku ” Wiesci ze Zdupixa” ->” Ludz stanal na granicy swiatow”.

Przynajmniej jest szansa, ze jak sie zgubie, to wyladuje w Londynie. WyLonduje, o. WyLondynuje?

Dom. Blozesz ty moj, na dzien dobry atakuje mnie papa Flafiego. Mnie i moje obolale spaniem na niewygodnym wyrze plecki, oh niechzesz go…

Finalnie szama, jeb na wyrko i nie wiem jak to sie dzieje, ale budze sie o 21.42. Mega pasjonujace. Zycie na krawedzi niemal.

P.S. Zabijcie mnie- przeczytalam druga czesc seksualnych rozterek Greja.

Ale mam tez na bebnie inne pozycje (!) i bede was nimi meczyc podczas przerwy wielkanocnej, zeby wam zajaczek i pociag do Tczewa uciekly.

Pisze dzisiaj, bo o jutrzejszym dniu nie wie nikt

Ludzie sa i nie beda nigdy lepsi/ Ludzie sa po to zeby mogli walczyc/Ludzie sa, po to zeby zyc i tanczyc“, jak to spiewali niegdys Lejdi Pankowie i w tej tematyce bede sie teraz peplac, zeby moc zrehabilitowac umysl po zapoznaniu sie z wewnetrzna boginia Anastacii Steele.

Propo bogow- byl kiedys taki bog, ktory mial tysiac rak i tymi rekami chcial kazdego pocieszyc. Nie chodzi o Jozefa Stalina, a o pierwszego monoteistycznego boga w dziejach starozytnego Egiptu- Atona. Wizerun medialny tegoz bostwa byl po prostu sloneczna tarcza, a promyki byly wlasnie rasiami. Glownym partnerem strategicznym calej szopki i sponsorem tytularnym byl faraon Ehnaton, znany wczesniej jako Amenhotep IV, slynacy rowniez z tego, ze mial padaczke i wodoglowie, bo najwyrazniej od wiekow do wladzy zaprzega sie tych, ktorzy akurat najmniej sie do niej nadaja. I jest to zapisane w gwiazdach przed naszym narodzeniem.

(fota z albumu Amenhotepa IV na fejsie, zatytulowana “Niedzielna msza z rodzinka”)

A przynajmniej tak pisal w swoich ksiegach krolewski lekarz Sinuhe, a wiec nietrudno zaczaic, ze bede sie wywnetrzniac nad “Egipcjaninem Sinuhe” Miki Waltariego.

Swego czasu mialam potezny odpierdol na starozytny Egipt, az trudno mi powiedziec, jak to sie zaczelo- byc moze od jakiejs zablakanej lekcji historii, a potem mialam pol biblioteki porozrzucanej po katach? chyba tak, bo z pelna powaga chcialam isc na egiptologie 😀 Mimo deklarowanego ateizmu najbardziej pociaga mnie kwestia tzw. zycia pozagrobowego jako alternatywnego swiata, ktory jest taki sam, jak normalny, a zmarli zabieraja ze soba slugow, meble, ubrania i wszystko, czego uzywali za zycia. Jesli spojrzec na mitologie jako wytlumaczenie, skad sie wzielismy i po co do tego doszlo, to wlasnie grecka i egipska najbardziej mnie przekonuje- bogowie zdradzaja, kochaja, nienawidza i robia rzeznie, jesli zachodzi taka potrzeba; to przynajmniej tlumaczy chwytliwe haslo katoli “czlowiek stworzony na podobienstwo Boga”.

Mika Waltari byl alkoholikiem ( i chyba nawet z tej okazji sie zawinal- artysta, eh), co zreszta przeklada sie na sam nastroj powiesci, melancholiczno-pijacko-refleksyjny, jakby ktos usiadl nad flaszka i rozkminial swoje zycie. Sinuhe mial co rozkminiac- od sprzedazy grobu rodzicow na rzecz zlej kobiety (czyt. kurwiszona, ktory sam sobie byl alfonsem, ksiegowa i panienka lekkiego obyczaju wlasnie, ktora nie zawahala sie ciagnac hajsu nawet od grabarzy. W zamian zycie obdarzylo ja syfem), bo nie ma to jak sie szczesliwie zakochac. Potem nastapil watek ukonczenia czegos w stylu akademii medycznej u boku kaplanow Amona, ktorzy krecili waly finansowe na skale bliska Kosciolowi Katolickiemu-dalej nic od wiekow sie nie zmienia. Pozniej Sinuhe poznaje Horemheba/Horemhaba/w zyciu nie dojde za angielska transkrypcja/, czyli syna serowarow, ktory ma farta i staje sie dowodca wojska krolewskiego. Stad juz maly krok do rewolucji i zmiany sterow, ktora ulatwi Horemhebowi tesciu Echnatona, kaplan Eje ze swoja mania szpiegowska. Rodzina Bogiem silna!

Pozniej zaczyna sie najciekawszy watek, czyli podroze Sinuhego po Krecie, Turcji, Iraku, Syrii i Mitanii/chodzi mi po glowie, ze mogla to byc dzisiejsza Zatoka Perska/. Sinuhe pod pretekstem zmiany otoczenia i trzepania hajsu na swojej medycznej wiedzy w rzeczywistosci szpieguje dla swojego frendzla Horemheba.

Zabiera tez ze soba swojego niewolnika Kaptaha, ktory pozniej okaze sie protoplasta Wokulskiego i Kulczyka w jednym, gdyz w czasach kryzysu po rewolucji religijnej zostaje spasionym bogaczem i pozycza kasiore “rzadowi” egipskiemu na procent, a w czasach dobrobytu uprawia lans na celebryte. Polecam przyjrzec sie blizej tej postaci!

Tu Sinuhe przytrafiaja sie rozne dziwne emigranckie przygody- poznaje syryjskigo krola(ktoremu oddaje…swoja panienke), ratuje bycza tancerke (tanczaca przed Minotaurem,o), ale ze nie ma szczescia do lachonow, to sprawa konczy sie tragicznie, oraz spedza dzien falszywego krola w Babilonie.

Po powrocie odkrywa tajemnice swojego pochodzenia, gdyz poniewaz jest…A, nie powieeem! Zycie to nie je bajka, a akurat zywot Sinuhego przypominal bajke, ktora rodzice opowiadali mu przed snem o jego imienniku, ktory uciekl z krolewskiego palacu, gdyz wiedzial za duzo. Brzmi znajomo?

Oprocz postaci fikcyjnych wystepuja te prawdziwe, czyli wlasnie Echnaton, Nefertete, Horemheb i nawet Tutenhamon, ktory codziennie zabawial sie w inscenizacje wlasnego pogrzebu i to bylo jego glowne zajecie jako faraona- a Eje na odpierdol sie napakowal mu roznych dobr do grobowca, ktore pozniej odkryl w 1922 roku niejaki Howard Carter i od tej pory Tutenhamon jest najslawniejszym faraonem.

Tak sie robi kariere, moi drodzy!

(Fota tym razem Tutenhamona z jego nadobna malzonka, ktora pewnie ciagala go za frak, zeby dowiedziec sie, co robil w nocy z piatku na sobote. To tak a’ propos odpowiedzi na ewentualne pytanie, co mysle o nadinterpretacji sztuki wizualnej)

Ogolnie pisac o calej fabule jest bezsensu, bo trzeba to samemu ogarnac. Najbardziej w “Egipcjaninie Sinuhe” podoba mi sie to, ze ludzie sa ludzmi, a nie marionetkami na tle kolorowych freskow, tak jak w amerykanskich filmach kostiumowych (swoja droga Amerykanie w 1954 roku nakrecili ekranizacje “Egipcjanina…”, ale ze wzgledu na np.apartheid Kaptaha nie gral Murzyn, zas Egipcjanie byli biali jak otynkowane sciany i totalnie drewniani).

O ile dobrze mi sie kojarzy, Waltari napisal swoja opus magnum podczas wojny- co najbardziej przeraza, wszystko to prowadzi do jednego wniosku- ludzkosc nie ruszyla do przodu ani o milimetr, dalej wojuje, robi rozpierdol, a cokolwiek zrobi dobrego, obraca sie w pyl( co robili Irakijczycy podczas interwencji USA? Rozjebywali starozytne eksponaty w muzeach, zeby “obcy ich nie wzieli”, na co rece mi opadly z trzeciego pietra az na Marszalkowska) Milosci nie ma, trzeba robic melanz, bo zostaniesz zdradzony, albo twoje szczescie prysnie. Vanitas vanitatum et omnia vanitas, jakby ktos dalej sie dopytywal, co zamierzam sobie wydziarac.

Kolejna rzecza warta uwagi jest to, ze w pewnym sensie jest to ksiazka filozoficzna, ale nie ociera sie o coelhowski patos do wyrzygu ani nie jest napompowana wznioslymi bzdurami o aniolkach i byciu milym, slodkim i grzecznym. W czasach, gdy ludzkosc czerpie filozoficzne zagadnienia z tablicy fanpejdza “Dupeczki, balety, a z religii w dzienniku paleczki” czy czegos rownie dziwnego (ufff, znalazlam, w nawiazaniu do wspomnianego : http://www.nie.com.pl/index.php/jedynka/1515/ ) nie do przecenienia jest zrodlo, ktore pobudza do glebszej refleksji. No ale z czym do …zeby chociaz ludzi?

Zeby nie bylo zbyt nerdowsko- wpierdolilabym sobie cos slodkiego, np. macarons. Wiecie, te hipsterskie ciastka, ktore kazaly sie gonic magdalenkom od Prousta. Chinczyka tez moglabym opedzlowac. Moglabym tez sie upic, ale musze zaczac robic prezentacje o przepisach BHP i innych chujniach tego rodzaju. No dobra, w sumie moglabym tez trzasnac szkice- jeden z nich chyba przyda mi sie do jednej z notek, o ile WordPress przestanie leciec w gumke i uda mi sie tu w koncu wrzucic jakies foto.

P.S. Jutro zaliczam doswiadczenie z gatunku extreme, bo bede obtancowywac piatke wnuczkow Flafiego.

Nie wiem co gorsze- obtancowywanie za darmoche (bo juz mialam w karierze watek z babysittingiem, dzieki czemu zarabialam wiecej niz stazysta Gazety Wyborczej- i nawet nie wiem, jak to skomentowac) czy czlapanie w spodnicy typu “jestem olowkiem”.

Audio-buka, czyli mow do mnie, ksiazko

Kiedys sluchalo sie plyt chodnikowych.Albo pocztowek, takich na gramofon. Wiecie, duzego IPoda z traba.

Teraz doszlo do wiekszego zboczenia, bo mozna sluchac ksiazek. Nie moglam sie przelamac do tej formy, bo jak slucham monologow wielbicicieli wlasnego wokalu albo niegdys wykladow o Karolu Mlocie- po 20 minutach kreci mi sie w bani i zasypiam. Najwiecej wysilku w takim zasypianiu wkladam w rownoczesne udawanie, ze slucham i bardzo sie pasjonuje omawianym zagadnieniem i ze wzgledu na niesmialosc nie zabieram glosu, tylko siedze z twarza w dloniach, by porozpaczac nad egzystencjalizmem. Dobre sobie, bo w rzeczywistosci mysle “skoncz wasc pierdolic te smutki”.

Ale z drugiej strony jak nie moge spac, to niech mi ktos ponawija do ucha, czemu nie.

Oprocz jednej osoby- Jeremy’ego Ironsa. Cos mnie tknelo i zamarzylo mi sie posluchac “Lolity” w wersji oridzinal. Of kors kto musial ja gwalcic? Moj kurwa ulubieniec Irons! Po minucie dalam sobie spokoj, bo rzucilabym kompem albo w Flafiego, albo w latarnie po drugiej stronie ulicy. Sa tacy ludzie, ktorych po pierwszych pieciu minutach spotkania ma sie serdecznie dosyc- i akurat ten Dzeremi wlasnie do nich nalezy. Jesli ktos potrafi mnie tak wkurwic jak Irons, to gratuluje, wygrales talon na kurwe i balon.

Ale nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo, bo znalazlam “Zlego” Tyrmanda czytanego przez Marka Kondrata. A wiec nie zbolala pizde, ktora uprawia jeki na dzwieki. Wstyd przyznac, ale Tyrmand jakos nigdy nie chcial wpasc mi w rece- a przeciez jest taki warszawsky ❤

P.S. Od czasu do czasu mozna wykonac taki skok w bok, ale jednak bardziej trafia do mnie slowo drukowane. Musze jeszcze zbadac e-booki, chociaz ostatnio macalam Kindle Fire HD i sie rozczarowalam, bo myslalam, ze e-booki sa ladniej skladane, no i ze to HD ma jakies znaczenie- moze przy ogladaniu filmow, ale nie ma to przelozenia na ksiazki.

Piecdziesiat odcieni kichy literackiej

Zdarza mi sie bywac w bibliotece, choc zawsze uwazalam, ze to odpowiednik podrzednego burdelu, tyle ze ksiazkowego-po walce z alfonsem/bibliotekarka zdobywam panie niepierwszej mlodosci/ksiazki tudziez szkolne lektury z nietrzymajacym anatomicznych standardow fallusem wymalowanym przy nazwisku Mickiewicza, by podkreslic niechec do romantyzmu na rzecz naturalizmu zapewne. No ale jak mam wysluchiwac skrzeczenia, ze nie ma miejsca w chalupie, a ja sobie przyprowadzam kolejnych zmyslonych przyjaciol na sznurku, to juz wole sie splaszczyc przed instytucja biblioteki.

I coz tam dostrzegam? Cos, co powoduje, ze podrzynam sobie gardlo wlasnymi paznokciami, krew sie leje, a dzieci robia fotki i wrzucaja je na fejsa.

Dzial “Literatura kobieca”, czyli poradniki kucharskie(ulubiony gatunek literacki Flafiego-nomen omen bylego komandosa) ksiazki w stylu Bridget Jones (Bridget byla spoko, ale ktoras z rzedu “singielka w wielkim miescie” moze przyczynic sie do wzrostu powolan u sercanek) i twora, ktorego zamierzam tu sobie opisac, czyli “Fifty shades of Grey”. Przypadkowo wpadlo mi toto w rece w polskiej wersji. Pomyslalam, ze jako czlowiek swiatly (lucyferowaty?) powinnam przynajmniej wiedziec, po czym bede niechybnie jechac. Przeczytalam, no coz, zdarza sie, moze nawet zajme galy nastepnymi czesciami, glownie by utwierdzic sie w pogladzie.

A poglad jest taki-kurwa ja pierdole!! Kto cie nazwal LITERATURA, dziwna postaci? Czy ten ktos kumal, ze nazywajac cie LITERATURA porownuje tym samym do Orwella, Hellera, Vonneguta, Marqueza?

Twor jest ponoc fanfikiem (Fafikiem? A nie, to niby fan-fiction, czyli opowiadania gimbazianek o orgiach w Hogwarcie albo jakby to bylo, gdyby Wampir Edzio maczal tampon we wrzatku i nazywal to”herbatka ekspresowa”) Zmierzchu- Bela jak to Bela, rozdziewa usteczka(i nie tylko), a Edzio korzysta, zas caly ten dzez powstal w glowie mamusi dwojki dzieci, ktora znuzona robota w BBC przypomniala sobie, ze chciala pisac ksiazki. Od niespelnionych artystuff i braku szlugow w najblizszej Zabce uchron nas Panie- w tym przypadku rowniez.

Anastacia-glowna postac zenska- ma 21 lat,studiuje literature angielska (spalony juz na dzien dobry) a jak przystalo na osobe zaglebiajaca sie w takich naukach, wyslawia sie niemal zajebiscie. Na przyklad cos sobie truje o swietym Barnabie i wewnetrznej bogini, ktora jest ulokowana gdzies miedzy watroba a dwunastnica.

Tak, wiem, zarzut o wyslawianiu sie w wykonie kogos, kto deklaruje milosc do ksiazek i nakurwia chujami na prawo i lewo jest hipokryzja, ale E.L James lapie karnego fallusa juz na starcie, kiedy to mozna przywiazac czytelnika do postaci i uczynic ja wiarygodna. Ana sprzedaje srubki, a potem dostaje staz w wydawnictwie- ja pierdole, tez tak chce. Oprocz edukacji (i wkretow w stylu gadki o jednej-gora dwoch angielskich powiesciach, co jakis czas powtarzanej, by ktos jakims cudem uwierzyl w nerdostwo Anastacii) i gaworzeniu o mamusi i jej mezach nie wiem o tej postaci nic, nie ma krwi i kosci. Tu tkwi wlasnie moje wielkie halo- ta pani to tzw. pizda. No wiec jak jej Christian G. zamachal przed oczami miedziana grzywka, to sie zakochala, zabujala, zajebala, przeprowadzajac z nim wywiad, na ktory sie nie przygotowala-oj, masz za to ode mnie nie tylko karnego, ale i zwyczajnie w ryja. Mr. G jest ponoc sexowny, ale dalej nie wiadomo czemu- bo ma kurwa wlosy, chcialoby sie rzec.

Oprocz tego byl rozdziewiczony przez jakas stara babe, z ktora sie nadal kumplowal, a  wiec wchodzimy w glymbie tresci, czyli watki zboczeniowe. Spodziewalam sie czegos w stylu pojedynku gigantow, wiecie, Sasha Grey (sic!) versus Ron Jeremy, a tu raczej harlequin. Jak ktos chce zajarzyc, o co chodzi w S&M, to niech zrobi to samo(bo po lekturze dalej nie wiem, o co kaman w rewolucji seksualnej wsrod gospodyn domowych, jakiej ponoc dokonala James i jej Greju), co ja w wieku siedmiu lat i po prostu polezie do sexshopu z zapytaniem, co to wibrator.

Historia jak najbardziej prawdziwa- facet byl zdeczko zdziwiony, ale nawet wyjal jednego takiego wacka z pudelka i dal mi pomacac 😀 (cicho, obroncy moralnosci-wszystko to w obecnosci mamusi!) Siedmioletni bachor w amerykanskiej kiecce, ktory glaszcze wibrator jak kota-czy jest na sali jakis Pedo Bear?

Greju lubi nietypowo poruchac, jakby to ujal moj przyjaciel Mufin. Ma nawet pokoj, w ktorym trzyma swoje zabawki. Anastacia- jak przystalo na nietknieta- i chce, i nie moze, i wychyla pol dupy zza krzaka, ale ostatecznie okazuje sie nieasertywna i podpisuje umowe pt. Pan i Ulegla(!), gdzie Greju byl bliski domagania sie prawa do przeprowadzania cotygodniowej kolonoskopii, bo chcial sie nawet wkrecac w posilki, ubiory i inne chuju-muju. Gdyby mi faciu usilowal zrobic taki numer, to-parafrazujac Sprite’a i pragnienie- ja bylabym Grejem,on Anastacia i to ja bym go ocwiczyla jakims kablem. I warto przypomniec, ze akcja rozgrywa sie w 21. wieku, bo Ana nakurwia zdychajace emocjonalnie mejle do Greja na MacBooku oraz nawija przez BlackBerry (wyzej wymienieni producenci zacieraja raczki na ten product placement, kaska leci, bo nawet jesli co setna czytelniczka zazyczy sobie tych artefaktow, to mozna wyjsc na tym na swoje). Greju ja rznie, pieprzy ( jak przystalo na szefa mega korporacji ma czas na wszystko, ale nie na robote), czy co tam sobie wymyslil, a ona sie w nim bidula zakochala. Wiec jak jej dal pare razy po dupie, to sie poplakala i go rzucila. A on-jako mistrz konsekwetnego podazania za swoim wizerunkiem- poszedl ja leczyc jakimis painkillerami, zeby  jej nie bolalo. Kurtyna! Byle nie kurtyzana.

I patrzcie, wzruszylam sie.

No dobra, raczej nie, bo Ana rozpadnie sie na milion kawalkow, a jej wewnetrzna bogini zaczyta sie na smierc w Paulo Coelho-niebezpiecznie ta beletrystyka ciazy ku “11 minutom” Pauolo Kalejlo, ktore to mialam nieprzyjemnosc czytac w 2008 i zrobily mi dziure w mozgu, skoro to pamietam do tej pory, a ksiazki-chujowki zazwyczaj wymazuje z pamieci. Watek podobny, tyle ze tam panienka zostala kobieta lekkich obyczajow, pozyczala Kamasutry z biblioteki i doskonalila sie teoretycznie w fachu (pracownicy polepszajacy kwalifikacje potrzebni we wszystkich branzach, wiadomka), zostajac kurwa nad kurwy. A tu Ana calkiem raznie przystepuje do rzeczy. Brakuje jeszcze sceny rozstania na lotnisku, obowiazkowej w komediach i dramatach romantycznych ( co ja opowiadam, toz komedia JEST dramatem- magia slow sie klania), a takze zywotnej i w “11 minutach”.

Tzw. gorace sceny…Eh, czy ktos pamieta slynna 26-sta strone “Ojca Chrzestnego”? Od czasow uprawiania seksu na drzwiach z druchna siostry wiele sie zmienilo i teraz panienke trzeba przywiazac krawatem do wyra i walic jakimis dziwnymi akcesoriami rodem z Guantanamo, zeby bylo modnie i trendi. Ani mnie to nie obrzydzilo, ani zachecilo, raczej nie padlam z zachwytu. Cos na zasadzie “yyyy…eee? Do mnie to bylo?”.

Finalnie powiem tak- to nie Piecdziesiat Twarzy Greja (a nie znam ani jednej po lekturze, na co zaczal grzmiec mi w uszach jakis zablakany wers z “Nasze rendez-vous” Kombi nie wiedziec czemu. Wiecie, ten ze “Zee stuu twarzy twoja chce naprawde…(przezyc? Nie,nie, chyba znac)” A pomyslec, ze Skawinski mnie wkurwia) jest naszpikowane seksem. To bylo jak upieczona swinia z rusztu- rzucona na polmisek, z kijkiem w upieczonej dupie. Zbyt doslowne i niedorzeczne, biorac pod uwage chociazby wzgledy kulturowe, zmiane obyczajow i podstawowe kanony budowy postaci literackich.

Moi drodzy, to jaskolczy niepokoj Humberta Humberta( czy musze dodawac, z JAKIEJ ksiazki on sie urwal?) kipiacy pod slowami i buzujacy obsesja ocieka seksem, a raczej nie seksem, tylko takim nerwem, chyba namietnoscia. Uczuciem. Czego u E.L James kurwa zwyczajnie niet! Z innych klasykow- polecam chocby tekst piosenki Budki Suflera “Jolka Jolka”, ktora podnosi wszystkie wlosy na ciele. I Felycjan, Andrzejczak Felycjan.

Nastepne czesci przeczytam, jesli wpadna mi w rece, gdyz w ostatniej scenie Ana zrywa z Grejem, ale cos chyba jej nie wychodzi, skoro powstaly nastepne tomiszcza, czyli sie godza- jakby nie dosyc bylo pizdowatosci tej pani, bo byla mietka, a nie twarda. Musze w koncu sie dowiedziec, na czym mozna zrobic szybkie pieniadze- a kopie pomyslu James mnoza sie jak kroliki Duracella, w tym podobno i w PL ta dzialka zajela sie Ylona F., znana podrozniczka samochodowo-alkoholiczna.

P.S. Jako milosnik printmakingu chcialam napisac o okladce, ale mi sie odechcialo. Taki cover moge jebnac na kolanie w piec minut, a wierzcie mi, mistrzem w PSie nadal nie jestem. Jeszcze twarda oprawa jakos sie trzyma i se popatrzajta( foto z podpisywania w londynskim Waterstones tej cudnej pozycji, ktora odmienila zycie fanek M jak Milosc)

P.S. 2 Zeby nie bylo-podzieki dla Ewelinki za uzyczenie Greja(rozumiem potrzebe zajmowania oczu dziwactwami 😛 ) i przyprowadzenie ze soba chichuaua w sweterku w kosteczki 🙂

P.S. 3 Spac, fakje, odwalilam lacznie 2,600 slow (oprocz tego posta jeszcze inne szrajbeny byly grane), wiec jak zwykle wstane swieza i promienna. Co ja poradze, ze mnie NASZLO?

P.S. Jesli to byla zla ksiazka, to jaka jest dobra, a nawet jedna z najlepszych, ktore czytalam? O tym niebawem.

Twinkle, twinkle, little Nigga

Co zrobic, zeby roczny Mulat zasnal?

Trzeba polozyc sie z nim na wyrze i zgasic swiatlo. Jako ze maly Nigas nadal udaje, ze nadaje sie do uzytku, to zaczyna beczec, bo jest sfrustrowany i zmeczony rownoczesnie. Proby spiewania kolysanek ida topornie, bo A. nie znam kolysanek, B.spiewam gorzej niz stado wykastrowanych baranow. Probuje rznac Nirvane albo i nawet Metallice, ale maly zaczyna wyc glosniej niz ja, czyli raczej woli oryginaly. Wtem nachodzi mnie podstepna mysl. Wyciagam IPoda and the winners are…

Wsadzam malemu jedna ze sluchawek w ucho- raczej po cichutku, ale tez zeby skumal, ze jakas uspavanka leci. Zaliczam rekord, bo po dwoch minutach Nigasek spi. Osobiscie sie nie dziwie, gdyz sama lubie sobie zalaczac “Friday night in San Francisco” podczas upierdliwych ciagow insomnicznych. I to nie dlatego, ze mnie nudzi, po prostu buja mi mozgiem na fali R.E.M i S.E.M ( a nawet S.E.N).

W nagrode otrzymalam pol litra tzw. sajdra. Czym lub kim w emigranckim swiatku jest sajder/sajdr? Otoz etymologia tego naukowego pojecia wywodzi sie od slowa “cider”. Niestety, nie oznacza tego samego co cydr, czyli jablecznik. Znaczy sie niby to jest jablecznik, ale procentowo podchodzi pod browara, smakowo pod mniej naukowego mozgojeba, a cenowo to juz najbardziej pod denaturat. 4 litry tego dobra chodza po 4 funty- a teraz znajdzcie mi w PL litra za piataka, no chyba ze to bedzie jakas Zrodlanka Premium. Wsrod emigrantow popularny drynio na bifor, after i wtrakcian. A takze na mysli samobojcze i brak nadgodzin.

Zeby bylo smieszniej, widzialam sajdry w PL (Kiss Cider) podczas ostatniej wizytacji i musze przyznac, ze cena 7,49 zeta za puszke traci niezlym rozmachem i wyjasnia, czemu mlodziez woli ruskie szampany. Mowiac krotko- u nas nawet tanie wino jest drogie w chuj!

Szampan nie szampan, byle o ziemie rzucilo. Co zreszta przypomina mi sytuacje z Sylwestra 2008/09, kiedy to oczarowana pierwszym pobytem w UK wyzlopalam dwa takie syfy (przywiezione nota bene dla pewnego uroczego swira) na intencje…powrotu do UK.

No to sie kurwa napilam!!

Ffarszaffskie przygody, part 2

Ja tu o Warszawie, a juz wyladowalam w UK. Sorry, stalkerzy, sorry, moi wierni fani, ale wylazilam z domu rano, wracalam wieczorem i nie mialam sily ruszyc palcem, a co dopiero dziesiecioma i spladzac historyje zycia. Juz nie mowiac o tym, ze ostatnie 48 godzin pobytu w PL kimalam jakies trzy godziny. Nie ma to jak robic party na dwa dni przed odlotem, konczyc je na dzien przed, a pakowac sie na dwie godziny przed wyjazdem na lotnysko. Jak to powiedzial moj chrzestny-“Twoj timing nie istnieje”.

Za to w srode obudzilam sie o 9.10 ( Czemu nie zadzialales, kurewski budziku w koreanskim Samsungu?!) odwalajac tym samym rekord ogaru- w siedem minut potrafie umyc ryj, zeby, ubrac sie,czasnac drzwiami i wyjsc. No i sniadania nie zapomniec. Zdolna ja. Zdolny moj nauczyciel Rob, ze akurat wtedy, kiedy sie spoznilam, raczyl wyjsc na pol godziny, zeby skopiowac nam jakies bzdurne formularzyki do wypelnienia odnosnie poprzedniego projektu. Papierzydla o roboczej nazwie “Nakabluj na kolege siedzacego obok, po czym glupio sie usmiechnij”.

Akurat w przypadku na kolesia, ktory nie byl w stanie przylazic do budy- natomiast byl w pelni sil, by dowlec sie na liczne partyzantki melanzowe- jakos nie chlipalam nad koniecznoscia nakablowania, jaki to on niegrzeczny.

Zanim sie tak widowiskowo przebudzilam, to snilo mi sie, ze na tutajze obecnym blogasku pod ostatnia notka bylo ze sto komentarzy, glownie w wykonie mojej zapienionej familii, w stylu ” Mialas prowadzic stabilny styl zycia! Mialas nie pic piwa! Ble ble ble lelum-polelum czemu naduzywasz kofeiny i przeklenstw bla bla bla co to znaczy kwasozlop bla bla bla”

Ah, droga familio. Nie wiem czy wiesz, ale pacierza, kofeiny i drogich perfum nie odmawiam. Ksiazek i innych korzysci majatkowych tez nie. Na wtorny syndrom Touretta cierpie od dawien dawna, wychodzac z zalozenia, ze poki jeszcze umiem stworzyc zdanie bez “kurwajapierdolejebanagomac”, to moge sobie pofolgowac. Niektorzy nie moga sie pochwalic takim skillem.

Trudno jednak nie pozwolic sobie na “kurwajapierdole”, gdy sie idzie na balety w miasto. Brzmi dziwnie, a jednak.

Po zyciowym osiagnieciu w postaci strzelenia kopa Mufinowi wydzwonilam moja krowke E., by przybyla do mojej hacjendy i zebysmy ewentualnie ustalily plan wydarzen. Skonczylo sie to tradycyjnie, czyli wpierdalaniem pizzy i zataczaniem sie ze smiechu, bo pan Pizzowy z przerazona mina dal nam gifta na Walentynki, czyli jabluszko z nadrukowanym napisem “I love you”, na co spytalam go, jak moze mnie kochac, widzac mnie pierwszy raz na oczy.

Ostatnio sploszylam tak goscia z kurczakami z KFC- akurat byl 10 kwietnia, ja wrocilam spod krzyza, towarzycho bylo wzglednie udane+Jezusek sciagniety ze sciany. Mialam podac Kurczakowemu z trudem policzona kasiore,a w tym  momencie przybyl Mufin z Jezuskiem w reku, spojrzal na mnie karcaco I spytal, czy zamierzam pocalowac Jezuska w stopki przed przystapieniem do posilku.

Kurczakowemu odechcialo sie napiwku, gdy to zobaczyl, czemu sie wlasciwie nie dziwie.

Ustalilysmy z E., ze sheesha, ktora nawiasem mowiac zawsze i wszedzie jest lepsza od hipsterskich szlugow imieniem Djarum- pocukrzany filterek i siano zerwane z czernobylskiej laczki to nie moja bajka. A jak sheesha, to sobota, czyli odpierdalamy inscenizacje a’la  “Mlody Travolta przed odkryciem scjentologii rychtuje sie na dynadyna”.

Przedtem jednak musialam pogonic golebia z balkonu, ktory zdolal juz zorganizowac sobie zycie rodzinne, wybudowac gniazdo i umiescic w nim przyszlych potomkow. Nie usmiecha mi sie najazd kolonii bakterii, pasozytow I wirusow, ktore wlocza sie w slad za moimi ulubionymi miejskimi zwierzatkami, wiec E. miala ubaw, gdy odpedzalam dumna Mame Golab kijem od szczotki, krzyczac “Wypierdalaj!”. Mama Golab chciala mnie nastraszyc i stroszyla piora, ale dostala po plecach …dustpan?…zmiotka!…zmiotka I zmienila zdanie. Taka przynajmniej mialam nadzieje.

Golab moze I ma mozg wielkosci orzeszka, ale niestety umie z niego korzystac, czego nie moge powiedziec o ¾ ludzi, ktorzy mnie otaczaja. Aby dostac sie do swoich jaj, przedzieral sie pod siatka niczym na treningu survivalowym. Przy czym byl na tyle sprytny, ze pojawial sie na balkonie tylko wtedy, kiedy wychodzilam z domu- przeczekiwal sobie na najblizszym drzewie I obserwowal sytuacje. Determinacja tego stwora w kierunku przedluzenia gatunku byla zaiste imponujaca, nie wspominajac o tym, ze umial sie zajac swoimi jajami lepiej, niz niektorzy ludzie wlasnymi dziecmi. Az nie wiem, czy powinny mi na opasc rece czy tez nie.

A w sobote moi mili warszawsky lans-bucik, raczka, nozka, sukieneczka, noga, dupa,brama, whatever. Przy okazji jakies dwadziescia telefonow od nieszczesnego Romeo, niegdys nalezacego do E., ktory odgrazal sie, ze idzie sie wlasnie wieszac, plakac I wzywac Towarzystwo Opieki Nad Zwierzetami, bo jakze mogl zostac porzucony za bycie totalnym swirem I assholem? W pewnym momencie wzielam ten telefon do reki, owinelam go kocami I przykrylam poducha. A ty sobie dzwon, lowelku.

Lowelek probowal dzwonic jeszcze z 50 razy, ale ze zostawilysmy telefon w domu, to pewnie sasiedzi mieli ubaw, jak im fon nakurwial nad uszami. Sorry, ale wicie-rozumicie, milosc nie wybiera.

No to ruszamy. Taksa, co by lans byl wiekszy. A tak na powaznie- nie usmiecha mi sie pykanie metrem w sobotnia noc w szpilkach, bo jak wiadomo przed zlodziejami I gwalcicielami w krepujacych ciuchach partyzanckich ucieka sie dosyc chujowo. Rysiu z Klanu byl zaskoczony, kiedy powiedzialam mu, ze amerykanskie fury sa rzachami, bo maja kijowe zawieszenia I zadne amortyzatory. Skad panienka na obcasach (ktore notabene musiala zdjac przed wejsciem do taksy, bo slizgala sie w nich dosyc niebezpiecznie) wie takie rzeczy? Czemu nie nawija o Justinie Bieberze? Czy to “Ukryta Kamera”?!

Nie, moi drodzy, to brutalna prawda o zyciu- ksiazka ma okladke, ktora pasuje zupelnie do wszystkiego, a tu taki myk. Niemniej jednak lubie taryfiarzy- raz tylko trafil sie jakis ciezki buc, ktorego chcialam zabic lewarkiem, bo probowal robic mi kazania, kiedy poprosilam go, zeby podjechal pod bankomat- a chuj go to, jesli taksometr nadal bije? Reszta byla spoko, a zwlaszcza jeden, ktory byl swiadkiem mojej dyskusji z E., gdy okazalo sie, ze przypadkowo utrafilysmy jej owczesnego ukochanego w sytuacji dosyc jednoznacznej (chyba ze odbierani z lotniska bracia dziwnym sposobem zmieniaja sie w dlugonogie brunetki w zielonych kieckach, to wtedy dajcie mi znac), ktory zarzadzil nastepujacy werdykt:

-A chuj z nim, droga pani!Czy teraz mam skrecac w lewo?

I nie tylko z nim, ale tez z panami Ciapuchami z sheeshowni, ktorzy mysla, ze sa celebrytami z Bollywoodu (dobre sobie, a wielblady wydojone?) w zwiazku z czym wszystkie panienki powinny klasc sie przed nimi pokotem. Niestety, podryw pana Ciapucha jest nedzny raczej. Akurat gdy przybylysmy na miejsce  okazalo sie, ze nasz zarezerwowany stolik stoi naprzeciw oslej lawki pelnej takich indywiduuow.

Panowie Ciapuchowie umyslili sobie, ze jesli smieje sie do E., to pewnie jestem chetna na wszystko I nic. Kiedy podeszlo do mnie jedno z indywiduuow wiedzialam, ze sie rozczaruje. Niebieski sweterku a’la Kononowicz, idz robic paneer ser I sie odpierdol.

-Lona dens lif mi?- zapytal nedzarz z tym straszliwym akcentem, ktorego nikt normalny nie kuma.

-Nie I spadac- oznajmilam, machajac gniewnie fajka.

Na co zatarl raczki jego durny koles, ktory po dwoch minutach dreptania kolo mnie zaczal szwargotac cos w jezyku, ktory niestety kumal tylko I wylacznie on sam. Pewnie to byla jakas brzydka propozycja odtwarzania rol pierwszoplanowych z “Instytutu Rosyjskiego”. Inny byl jeszcze zabawniejszy, bo oblizujac sie po ryju oznajmil, ze mnie chce. Wydalam oswiadczenie, ze chciec to moze sie conajwyzej odlac. Do kompletu dolaczyl nawalony Polak, ktory zyczyl sobie, zebysmy go z E. nauczyly tanczyc. A idz se do Zorby z tancami, brachu.

No I jak tu nie powiedziec “kurwajapierdole”? Juz  nie mowiac o tym, ze za takie rozrywki placi sie u nas niezla kase (w relacji do zarobkow), wiec puste ulice w weekend wcale mnie nie dziwia.

Ale…Jest w tym wszystkim cos ciekawego. Nie kumam zalozenia, ze idzie sie w miasto dla odprezenia, bo spinanie posladow nad kazdym drinem w obawie przed pigula gwaltu jest srednio relaksujace. Dla zabawy I owszem, ale chyba po tygodniu by mi sie znudzilo. Intrygujaca jest obserwacja jednostek podbijajacych na party, jak na przyklad pewnej pary. Meska polowka na moje oko podchodzila pod nowy wiek emerytalny. Co do wieku zenskiej polowki to nie bylam pewna, bo byla cala ponaciagana licznymi operacjami plastycznymi+ miala rybie usteczka (o ktorych w pewnych kregach mowi sie “wary-obciagary”), ale mozna zalozyc, ze byla “zrobiona”pod wymagania starszego opiekuna. Faciu promienial szczesciem, widzac jak panowie Ciapuchowie slinia sie za egzotyczna w ich opinii blondwlosa syrenka rodem z rozkladowek Playboya.

Z kolei Polki daja sie zaciagac do kibli egzotycznym ksieciom, ktorzy robia u nas kariery na zmywakach w kebabiarniach. Czy mozecie mi wyjasnic drogie panie CZEMU? W latach 80., gdy do PL zjezdzali chlopcy z Libii to bylo jeszcze zrozumiale, bo laski staly godzinami w kolejkach po papier do dupy, a tu przybywal taki koles,przedstawiciel Zachodu(umownego Zachodu, bo to raczej Bliski Wschod), mial ciuchy, mial Marlboro I byl naprawde egzotyczny. A teraz? Pojecie “egzotyka”uleglo spsieniu,chyba.

A w nastepnym odcinku moich magnifisent przygod dowiecie sie, jak to jest prostytuowac znajomosc alfabetu w sluzbie wyzszej idei.

Nie, nie chodzi tu o refleksje nad “Spowiedzia Heretyka”, do ktorej musze jeszcze dorzucic oko zaby, skrzydelko nietoperza I pogotowac na wolnym ogniu do trzeciej fazy ksiezyca.