Odezwa do Paolo Coelho

Paolo!

Wal się na ryj, Ty i Twoje zbędne filozofie.

Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.

I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu.

Kiedy miała piętnaście lat, umiała już całować z otwartymi ustami i wiedziała, że miłość jest głównie źródłem cierpienia.

Najciemniej jest tuż przed wschodem słońca.

No sorry chłopie, w wieku lat 15 miesięcy tego nie łapałam, teraz mając prawie dwa razy tyle (#MatuzalemMode) tym bardziej. Miłośnicy Twej tfurczości uważają, że jest niedostępna dla płytkich ludzi, a że ja mam dużo CD, to może faktycznie PŁYTKI. “Podręcznik wojownika światła” chciałam wyrzucić przez okno, ale stwierdziłam, że kot sąsiadów może ucierpieć, “11 minut” sprawiło mi przykrość, gdy skumałam, że tytuł wziął się z tego, iż statystyczne bzykanie trwa owe 11 minut, “Pielgrzym” to był jeden wielki zryty wymysł, któremu nie podołałam ani na trzeźwo, ani tym bardziej na nietrzeźwo. Łopatologiczność wywodów o życiu połączona z nieznośną stylistyką na pogadanki mędrca do ucznia cierpiącego na mongolizm. Nie, nie, nie.

Niestety, ktoś to kupuje, ktoś temu gościowi nabił kabzę, więc myśli że mu wolno i produkuje się na tematy związane z prawdziwym życiem. Wcześniej proponował głodującym w Afryce swoje książki w ramach pomocy (bo po co głodni mają jeść bezrobotnych, niech książki żrą). Tym razem wymyślił, że na Ukrainie jest konflikt, wzmacniający rusofobię.

Konflikt kurwa! Bombardowanie szpitali można nazwać KONFLIKTEM, jakby postawić znak równości między inwazją militarną, śmiercią cywili i ostrzeliwaniem ich domów do Andrzeja Dudy, który usiłował coś powiedzieć po angielsku do Kamali Harris, a wyszło mu, że ma go w berło pocałować. Ja jebię!!!

O ile mogę się zgodzić z tym, że nie każdy Rosjanin zasługuje na strzał w łeb ze względu na przynależność narodową, to jednak nazywanie regularnej wojny i inwazji na inne państwo czy bombardowania szpitali KONFLIKTEM w wykonaniu zarabiającego słowem jest debilizmem.
Coelho, idź się ze skały rzuć, skacząc z poziomu ego na iloraz inteligencji. A potem przestaw relację, czy marzenia nadal się spełniają, bo sprawia to wszechświat, hłehłe.

Nie zapominając wcześniej o wylizaniu dupy Putinowi.

Mój ból jest mojszy niż Twój

Bożesz Ty mój, czo ta Polska odjaniepawla!

Że wybory zjebane to jedno, chyba do tej pory te z 10 mają są nieważne. Trudno mi powiedzieć, czy coś czego nie ma może być nieważne; jeśli tak, to pisiaki zaprzeczają idei teizmu, więc nie są prawdziwymi Polakami i chuj. Bo kto nie jest katolikiem, ten nie jest prawdziwym Polakiem, zapamiętać sobie, lewackie padła!

Potem wichura z Trójką i Kazikiem. Najbardziej zdziwiło mnie to, że Kazik jeszcze żyje, choć widać po nim, że wspiera gospodarkę akcyzami z alko, zawzięcie i z pełnym oddaniem. Bo naprawdę ktoś się spodziewał, że władza pozwoli Staszewskiemu na swobodne bujanie się na radiowej fali z pieśnią jadącą po Jarosławie jak po burej suce? Swoją drogą to niedawno była okrągła rocznica śmierci mojego ojca i przyznaję że niejako rozumiem tą piosenkę-ruszyć się z UK na celebrację nie mogę, a Yaro gra mi i reszcie Polski na nosie-ale nie kumam, czemu wkurwiony naród go nie rozerwał na elementy pierwsze. Aaa, już wiem, naród strategicznie dzieli się na wiernych fanów i na tych, którzy jęczą, że nie mają siły tego ogarniać.

Potem karuzela beki przeturlała się w kierunku zmiany kandydata na prezydenta, innymi słowy pognano w cholerę Kidawę-Błońską, bo może i lepiej nosi brochy niż Becia Szydło, ale nie dowiozła i już. Z jednej strony jakbym już miała głosować (przy założeniu że głosowanie naprawdę będzie tajne a nie “jestem listonoszem, skopię Ci kartę do głosowania…co to kurwa, głos oddany na Bosaka? To się jeszcze na nią odleję”) to Rafaś Trzaskowski jest moim serdusiem, ale oddać stolicę w ręce PiS? No nie kurwa, niech biorą Podlasie i spadówa.

Według mojego ulubionego programu rozrywkowego, tj. Wiadomości Kandydat Dubler-taki nickname jak Człowiek Nietoperz albo Kapitan Bomba- właściwie ssie, wspiera homolobby, ideologię LGBT(czyli nadal notabene ssie) i się nie zna, bo jakby się znał, to by zakręcił szambo w Czajce gołymi ręcami.

Wysiłków było mało, więc na spadochronie spadł Sylwester Latkowski. Ten typiarz, którego Kamil Durczok kochałby z prawego sierpowego za bycie redaktorem naczelnym WPROST. Kiedyś jego filmy dokumentalne miały jakiś sens, więc nabiłam mu oglądalność, żeby obczaić film “Nic się nie stało”. Powiem jedno-warsztatowo ten film był bulwą i kasztanem, gdybym nie znała sprawy Zatoki Sztuki z tekstów Onetu to autentycznie nie zrozumiałabym, o czym to jest i cały czas się zastanawiałam, co Latkowski chce udowodnić, oprócz tego, co już powiedziano/ napisano wcześniej. No dobra, dorzucił foty celebsów z Instagrama, zawieszając w powietrzu niewinne pytanko “Cóż oni tam porabiali” BEZ WYRAŹNYCH DOWODÓW, co jest podstawowym grzechem dziennikarstwa śledczego.

Latkowski starczyło za to ducha walki, by w dyskusji po filmie nazwać znanych i lubianych z TVN WARSZAWKĄ i bredzić o BURDELOWARSZAWIE (no jacha, tylko u nas jest patola!). Osobiście wolałabym, żeby chociaż podciągnął dźwięk i montaż tego dzieła, bo widywałam lepiej skręcone odcinki Dlaczego Ja. Pewnie wtedy, kiedy miał się zająć postprodukcją był akurat urobiony po pachy męczeniem Borysa Szyca SMSami z dupy.

Motyw wykorzystywania nastolatek jest obleśny, dlaczego więc Latkowski nie zapytał matki ofiary co 14latka robiła w nocnych klubach? Czemu nie udało mu się ogarnąć rozmowy z prokuratorem? Problem jest poważny i wielopłaszczyznowy, nie tylko po stronie sprawców, służb, postronnych obserwatorów ale i rodziców/rodzin, jeśli Latkowski jest pro i niegdyś szarpał Durczoka jak Reksio szynkę, to zabrakło mu odwagi na tego typu pytania? Z tego powodu uważam, że film był prostacki, płaski jak cycki Kendall Jenner i nie służył ofiarom, tylko innym celom, raczej politycznym. Przecież wszystko co z Wawy, to złe, Trzaskowski też, a edukacja seksualna uczy seksu przedszkolaki. Cała nadzieja w tym, że Wojewódzki, Nergal, Szyc, Majdan i paru innych pozwą TVP na ciężkie miliony, a Latkowskiemu spiorą ryj po fakcie, może odechce im się wozić na cudzych plecach i pajacować z pojedynkiem filmów o pedofilii, jak to określił wyniki oglądalności Kurski.

Dla porównania obejrzałam “Zabawę w chowanego” i wywołał we mnie o wiele żywsze odczucia, bez poczucia oglądania reżimowej chały.

Dobrze się stało, że po pożal się Boże produkcji Latkowskiego na świeżo można porównać, bo zarówno technicznie jak i fabularnie wszystko na o wiele większy sens. Chociaż sens to źle powiedziane. Bo gdzie sens w molestowaniu dwóch braci, gdy ścianę obok siedzą rodzice? Gdzie sens w utrzymywaniu dziecka w przekonaniu, że to OK? Gdzie sens w tym, że do księdza-molestanta przychodzi wrak człowieka, pyta, czy ksiądz go pamięta, opisuje mu swoje wspomnienia, a ten mu bredzi o podszeptach szatańskich (to było do bólu pieniące)?
Ciekawi mnie, czy prokuratura odniesie się do informacji, że biskup miał wgląd do akt spraw, to chyba jakiś żart! Aha, to było pierwsze wystąpienie publiczne Terlikowskiego, w którym beknął coś brzmiącego prawie rozsądnie. Prawie, bo jak zaczął od homolobby i zależności pomiędzy homoseksualizmem a pedofilią, to tradycyjnie mnie osłabił, czyli trzymał poziom. Sekielscy, jak zwykle nieustająco szacun! A trzeba pamiętać, że to produkcja z publicznej zbiórki, Latkowski podpierał się funduszami z TVP, a wyszło mocno “aczkolwiek”.

Aha, teraz lecą Wiadomości w Kurwizji. Niech pointą będzie reportaż z Jasnej Góry, gdzie lekarze i pracownicy służby zdrowia pojechali się modlić o zatrzymanie epidemii koronawirusa.
Alleluja i do przodu, chyba lepszego podsumowania tego pierdolenia nie ma.

#Klub27

Izolatka po jakimś czasie ma plusy, a jednym z nich jest to, że mogę oglądać TVP Kultura o nieprzyzwoitych godzinach. Między innymi oglądałam dokument o grupie The Doors.

Umówmy się, że Jim Morrison i jego ziomosy to nie bardzo moja półka, tj. doceniam i lubię paczać na Morrisona, ale jak chcę wyhodować sobie ataraksję/kliniczną depresję/ to Pink Floyd jest mi światłością wiekuistą. W każdym razie z dokumentu wynikało, że Jim czuł bluesa i prowokował mieszczańską młodzież swoimi występami. Aż dziw bierze, że podobne elementy nadal szokują po jakichś 50 latach. Morrison pokazywał wacka, a teraz różnica jest taka, że artysta na scenie tego nie zrobi, bo zniszczy sobie reputację i hajs przestanie się zgadzać, natomiast taki Nergal został swego czasu zaszczycony w Danii i w takt jego muzoli fani nieźle zabawiali się w oral.

Bardziej zaiskrzyło mi w umyśle na hasło #Klub27. Od przeszło 8 miesięcy bujam się w tymże i jestem pokoleniem millenialsów, JP2, a ostatnio nawet pandemialsem, więc się zaczęłam zastanawiać, czy to dużo czy mało. Jeszcze jakieś parę lat temu miałam nadzieję, że moja kariera będzie awanturniczo-kreatywna w cygańskim taborze, więc było mi bliżej do The Doors, chociaż nijak tyle dragów i alko w siebie aplikować. Ze wstydem stwierdziłam leżąc ostatnio bezsennie na łóżeczku, że zostałam biurwą z lekkimi przebłyskami myśli twórczej i to jest coś, co mi się stanowczo nie udało w życiu. Nie ma co lecieć w wała, miało być inaczej, choć nie wiem czy lepiej.

Z podróżami też mogłoby być więcej, szybciej, bardziej, ale gdzie bym w to wcisnęła moje pisiaki, który to Kapitan Vlad by ze mną wytrzymał i co ja bym ze sobą zrobiła w wiecznym rozpierdolu? Za to z dumą mogę się odnieść do tego, że zero małżeństw czy bombelków na horyzoncie, a co polukam na FB, to niektórzy rówieśnicy idą już w produkcję taśmową, na co ja się chichram w głos. Nie, nie w głowie mi takie zabawy, ze wstydem stwierdzam, że pewnie w sprzyjających warunkach żywiłabym się kocim żarciem i książkami z antykwariatów, bo nawet sama dla siebie nie siedziałabym w garach. Żyjąc parę dni w Wawie w 2018 w kwietniu i listopadzie jako słomiana wdowa wiem, że żyłabym kawą, muzyką i energią kosmiczną, gdyż nikt mi nie stał nad głową by przypominać o pierdołach typu śniadanie. Po co mi śniadanie, skoro lecę na foto wędrówki, a potem montuję melanżyk? Redbull też spoko. W chuju z tym! Czyli jednak nie bardzo jestem poważna, ahhhh.

Chyba to jest taki problem, chcielibyśmy być artystami (chyba bym się obkichała teraz ze śmiechu, gdyby nie to, że obecnie to niemile widziane), fąfa fąfa, a życie wkolegowało nas w korpopracę, bo z czegoś trzeba żyć, życie od poniedziałku do piątku z przerwą na szluga w weekend (dobrze, u mojego sąsiada weekend jest codziennie, bo pali zioło pod moim oknem prawie co wieczór, robiąc mi smaka jak stąd do czarnej dziury w Drodze Mlecznej), więc ten nasz #Klub27 zszedł na psy, ale za to ŻYJEMY, a to już coś. Na co byłoby mi być Cobainem, Morrisonem czy Winehouse bez perspektywy że będę mogła zwiedzić świat i lulać moje kotki do snu?

Rysio z Klanu nie nosi peleryny

Kojarzycie, że na początku roku mieliśmy plany i pomysły, że będzie cool, jazzy i trendy? A teraz po prostu walczymy o przetrwanie, nawet nie chce mi się komentować, że w UK buduje się kostnice, a w PL nadal JAKOŚ walczymy, bo to tylko pogłębia moje jazdy; pewnie będąc teraz lekarzem strzeliłabym sobie w łeb. Niczym medium przez parę tygodni w przedziale styczeń-luty miałam dzień w dzień ten sam sen, a mianowicie łaziłam po pustej Puławskiej (można się zmęczyć drepcząc tak w kółko, nawet we śnie). Pustej, aż głucho w uszach, a przecież nawet w snach jest jakieś szumne tło. ZERO LUDZI. Gdy zobaczyłam po raz pierwszy zdjęcia z obecnej Wawy na których była właśnie ta cisza to zamarłam…nie. Nadal jest. W każdym razie niektórzy chcą spełnienia swoich snów, tu zaniemówiłam. Nie lubię swoich wiedźmich darów, nigdy nie wychodzi z nich nic dobrego.

Potem coraz gorzej, bo bałam się być w pracy, tj. patrzyłam po ludziach i się zastanawiam KTO i KIEDY, KOMU NA RAMIENIU SIEDZI TEN SYF, na dodatek niestety nawet moja praca-choć powiązana z bankiem ale moim zdaniem nie w tej samej randze co np. zespoły odpowiedzialne za obsługę wpłat i wypłat-została uznana za w mordę jeża essential-czyli siedźta na dupie i czekajta na koniec świata. Kurwa, mało zabawne, więc kompulsywno-obsesyjnie sterylizowałam sprzęt wokół siebie, a rączki tak skutecznie sobie wydezynfekowałam, że Rysiu z Klanu przyznałby mi Virtuti Militari, czyli leczę zniszczone ręce maściami sterydowymi. Wiadomości oglądam na Polsat News i BBC tylko chwilę dziennie, bo inaczej kołatanie serca i bezsenność.

Nie pozostało mi nic innego, tylko posłać się zapobiegawczo do izolatki, żeby nie czekać aż szanowna “góra” wpadnie na pomysł z pracą zdalną. Na szczęście pieniaczy zdarzało się mniej, ale wyczuwam że nie powiedzieli ostatniego słowa w tej sprawie. Chuj, przynajmniej dokończyłam sprawy urzędowe, doczytałam już parę książek, choć urodziny P. świętowane na Messengerze były mocno ambiwalentne, niby się trzymamy i dociągnęliśmy kolejny dzień, niby mamy te 50 rolek papieru toaletowego, kasze, ryże, makarony, ale nadal nieswojo i w ramach życzeń wpadłam tylko na “ZDROWIA”.

Zajmuję więc łeb kursem online na administrację i próbuję przypomnieć sobie niemiecki i rosyjski; lepiej być w zaborze niż “w koronie”. Zrobiłam selekcję ciuchów, może dokreuję coś jeszcze przez 2 tygodnie. Spacery to źródło stresu, bo debilne ludzie nie stosują żadnych środków ochronnych, za to na mój widok w maseczce i rękawiczkach uciekają w cholerę, więc może ruch nie będzie zły. W ramach medytacji wyobrażam sobie wszystkie PO których dokonam, ale pewnie padnę na kolana przed pierwszą normalnie otwartą kawiarnią i się zapłaczę na widok karmelowego latte. Jeszcze myśl o lodach z Hali Koszyki grzeje. No i moje miauczące bombelki❤️

Ludzie narzekają, bo dzieciaki, nagle się okazuje, że się nie dogadują i nie umieją razem żyć (bo ciężko z dziećmi obejrzeć Animal Planet, poczytać czy chociażby pociąć gazety i zrobić kolaże z uszami Urbana i cyckami Dody), w zamkniętych przed ludźmi miejscach pojawiły się zwierzaki (delfiny w Wenecji, kumacie to? 😍), może my naprawdę nie zasługujemy na Ziemię za podcieranie nią sobie dupy i hołdowanie konsumpcjonizmowi (zdjęcia wyrzucanego jedzenia wkurwiły mnie do bólu, też mam zapasy, ale głównie suchy prowiant i mrożonki, nic się nie zmarnuje!), płaskoziemców (dobra, ich twórczość to miód na obolałe serduszko, z dumą mogę powiedzieć, że jestem KULASEM, czyli opozycją platfusów ziemskich) i pojebów przy sterze władzy, paczam tu w stronę PiS i nie wierzę, że chce im się jeszcze bujać w jakiekolwiek wybory, bo powinno to wywołać zamieszki i wojnę domową, a nie smętne buczenie Hołowni w relacjach live.

W SKRÓCIE-SIEDZIEĆ NA DUPIE, BO INACZEJ ZMIECIE Z PLANSZY! A niebawem zobaczymy się w lepszej rzeczywistości!

Tamponem w kosmos

Dzień Kobiet, rok 2020.

W Polandii sensacja, bo kobieta kandyduje na prezydenta. Szkocja wycofała się z podatku na tampony, podpaski i inne artykuły tego rodzaju. W Polsce dzbany zrodzone z kobiet-bo nawet niepokalane poczęcie było udziałem jakowejś Maryi-dopytują z głupim rechotem, jak to możliwe, że istnieje tzw.ubóstwo menstruacyjne (dobry tekst na ten temat mieszka na Onecie), bo przecież wydać parę złociszy to tyle co nic. Za każdym razem jak słyszę podobny dupożalścisk to mam pretensje do świata za te wszystkie durne lekcje biologii dzielone na płcie i to pojebane “dzisiaj lekcja tylko dla dziewczynek!” A potem dorośli faceci myślą, że baba ma okres, bo ma taki kaprys i z pewnością gdzieś jest magiczny guzik, żeby tą chujnię gdzieś wyłączyć i żeby babsko raźniej mieszało w garach. Niestety, działa to też w drugą stronę, chyba o cielesności facetów też niewiele wiemy.

Po drugiej stronie kandydatem ultra-w-chuj mizoginicznego Koran-Mekki jest Krzysztof Bosak, postać, na którą nie da się patrzeć, gdyż sprawia to ból fizyczny. No po prostu nie mogę i już. Chociaż jest swego rodzaju fenomenem, podobnie jak żonka Koran-Mekki, niby nie powinna istnieć w przyrodzie babina, która leci na pożal się Boże Janusza, a jednak! W związku z tym, że jednostki tego pokroju walają się po świecie, to w 21wszym wieku wykrzaczyła w górę bujnie jak maryśka pod lampką taka oto inicjatywa jak Ordo… Ordo jego mać, drugiego słowa nie pamiętam, przy aplauzie starych bab cisnących do kościółka.

Jeśli jesteśmy przeciwko postępowi i roli kobiet w społeczeństwie w 2020 roku, to jak się to ma do faktu, że w topornym ZSRR w 1963 roku kobieta poleciała w kosmos?! Czemu trzeba się jeszcze użerać o rzeczy najprostsze typu równe płace? Czemu nie chce mi się nawet udzielać, kiedy pojawia się temat motoryzacyjno-sportowy? No bo po co mam słuchać tekstów w stylu “ale jak to, kobieta…?” Czasem z beką wspominam, jak łapałam taksę na melo z ex-frendówną i z taksiarzem nawijałam o Kubicy, systemie KERS, legalności biznesów typu “przewóz osób” (jestem takim próchnem, że woziłam się na melanże przed Uberami, Boltami itepe), na co on z coraz większym zdziwieniem manipulował przy lusterku, żeby się upewnić, że tam z tyłu siedzi baba. Tyle niby zostało powiedziane i zrobione, a dalej kręcimy się na karuzeli stereotypów.

A propos tejże ex-friendówny i kobiet. Któregoś dnia turkotałyśmy się po Złotych Bajpasach. Konkretnie w dniu, gdy w PKiNie odbywał się Kongres Kobiet. Tak sobie idziemy, lalala, za chwilę na kawkę, fiu fiu fiu, a ta w płacz. Niewiele myśląc wciągnęłam ją do kibla i spytałam, o co cho. Z relacji wynikało, że jej ówczesny miłość lubił w ramach sprzeciwu wobec jakiegoś jej pomysłu wymachiwać krzesłami i być niezbyt pokojowego nastawienia. Doprowadziłam ją do porządku, zasugerowałam też, że oprócz kopnięcia pacjenta w dupę są też odpowiednie instytucje typu Niebieska Linia czy Femina, gdzie można spytać o dalszą pomoc.

Wychodzimy z kabiny. Przy umywalkach stało kilka Grażyn z kotylionami z jebutnymi napisami KONGRES KOBIET. Żodyn-a właściwie żodyna– nawet słowem nie pisnął, jebane stepfordzkie żony w garsonkach, roboty z trwałymi w kształcie kalafiorowatego hełmu! A słuchały mojego monologu I CISZA. Parę minut później potruptały znowu debatować i kongresować, zadowolone z siebie, przeczesując wcześniej witki w swoich miotłach.

Więc nie pozostaje mi nic innego, tylko życzyć sobie i innym na Dzień Kobiet waleczności i kogoś płci dowolnej, z kim można potruchtać na kawę z ciastkiem, wsparcia oraz odwagi, żeby mieć co potem wspominać. A także tego, by spotykać tylko i wyłącznie panów, którzy potrzebują Ateny. Mądrej wojowniczki. Silnej wyroczni.

Towarzyszki, którą mogę wspierać.

Zdecydowanie nie służącej, jak to ujął jeden z moich przyjaciół, a nie samych amatorów Jolek Rosiek i fascynatów ruchadeł leśnych!

Pokój z nami, a Dupa z Wami

I po co rozkminiam jak to zrobić, żeby opisać bekowo mój żywot w pracy na słuchawce, przeboje z kociskami żrącymi szlugi/kradnącymi listy/wrzucającymi żwirek do mojego wyra, skoro odpalam TV, a tam:

-Andrzej Dupa i jego wizyta w Łowiczu, gdzie naród wykrzykiwał DZIĘKUJEMY, a Dupa prawił coś o historii Łowicza i bulle papieża Innocentego (bulla? Kajzerka? Chlebek?). Za co mu dziękujecie? Za trzaskanie podpisów? Za strzelanie durnych masek i bredzenie o “naszym wspólnym, polskim domu”, który nie jest wspólny, tylko dla wybrańców? BTW-hasło “nasz wspólny, polski dom” dzwoni mi w uszach melodią “A my nie chcemy uciekać stąd” i wersem stanął w ogniu nasz wielki dom, dom dla psychicznie i nerwowo chorych.

Zresztą a’propos Łowicza-kiedyś mój Wuj wpadł na pomysł, żebyśmy pojechali do Łowicza na obiad, bo było nam niedaleko. Wióra w furę i cześć! Przejeżdżaliśmy koło lokalnego kościoła, ciepło, kwiatki na krzakach, z zewnątrz było widać, że właśnie trwa ślub, bo dookoła było pełno młodych dziewczyn w lokalnych folkowych strojach. Te pasy, korale, kolory… W pewnym momencie z kościoła wyszła młoda para, ona uśmiechnięta od ucha do ucha, on rozanielony. Obserwowaliśmy scenę z pewnej odległości, co jednak nie powstrzymało Wuja przed odkręceniem szybki i wrzaśnięciem:

-I CO SIĘ TAK CIESZYSZ, DZIURSKO JEDNE?! NIEBAWEM BĘDZIESZ MIAŁA GO DOSYĆ!

Jak widać mieszkańcom Łowicza tak już zostało, mają zaciesz chuj wie z czego.

-Pancerny Marian, który wyłapał wkurwa na nachodzenie jego dzieciów i inspekcje. Bombelki górą, też bym się podkurwiła.

-Małgocha Kichawa-Błońska, która jest ekstremalnie smętną opcją “zamiast”, niczym słynna szklanka wody “zamiast”. Koran-Mekka wystawił Bosaka na swojego kandydata i to rozumiem, ciągłość intelektualna Konfederacji została zachowana.

-frajer z Bayer Full, deklarujący, że z ust Dupy płynie miód, zaś wargi otula pyłek kwiatowy. W takim razie Andrzej jest pszczółką, więc jeb w niego herbicydem. Opcjonalnie Sławomir S. chce być partyjnym bardem, ale coś mu się pojebało i został lizodupem w stylu północnokoreańsko-stalinowskim.

-Agent Tomek i telenowela, jaki to on był biedny i wykorzystywany w CBA. Jak okładał sobie cyce banknotami nie wyglądał na znękanego, inna sprawa, że ewidentnie ktoś chce mu zamknąć dziób na czas kampanii prezydenckiej, już poza jego ciemnymi biznesami.

-Myślałam, że jestem górnomokotowską chamówą, lecz historia pokazała, że w porównaniu z posłanką Lichocką jestem wcieleniem elegancji, a także reprezentanci tzw. Rady Nadzorczej Śmietnika Na Ulicy K., czyli moi sąsiedzi organizujący posiedzenia alkoholiczne w tym zacisznym zaułku.

-Beka z Kingi Rusin w TVP, na którą wszyscy robicie zrzutę w podatkach. Abstrahując już od tych wymęczonych na wszelkie sposoby 2mld dotacji, bo idą na MEDIA PAŃSTWOWE, czyli nie tylko na Kurwizję i taka pozycja w budżecie być musi, natomiast jakość nie współgra z ceną. W marketingu istnieje pojęcie “return on investment”, czyli łopatologicznie jak się wklada, to warto też i mieć co wyjąć. Oprócz teatru TVP i reportaży pokazywanych w TVP2 ciemną nocą, mojej guilty pleasure znanej jako M jak Miłość wyjmujemy też pranie mózgu, hejt i prezentację świata z kosmosu/ewentualnie z dupy.

Przypominam też, że Pudelek jest dostępny w cenie internetu, brak ukrytych kosztów, a efekt ten sam. TVP, kurwa, zmiłuj się nad nami, jak oglądam te Wasze bad tripy po kryształach made in China, to aż palę się ze wstydu, jak sobie przypomnę, że w głębi mego lewackiego serduszka nadal chcę iść do Polskiej Szkoły Reportażu. Określenie “dziennikarz” dzięki Wam brzmi tak obraźliwie jak wiązanka typu “Ty kurwo jebana w ryj”. A jak już nie kumacie, o co w temacie dziennikarstwa chodzi, bo chapanie rządowej dzidy zlasowało Wam we łbach, to zapraszam do obejrzenia wykładu Kuby Wojewódzkiego.

Jedni twierdzą, że produkcje Netflixa wciągają, inni, że Amazon Prime, a tu codziennie w newsach mamy niekończący się serial, który coraz bardziej ryje w berecie. W takim świecie najlepiej być po prostu Jerzym Urbanem!

Współczesny Spartakus, czyli korpoodbyty tłuką się o urlop

Zaczęło się niewinnie, czyli od zapotrzebowania na nowe ryje w pracy. Ja i W. dostałyśmy ambitne polecenie rekrutacji według oceny testu pisanego i mówionego. Na ile można było odstrzelić kretynów, którzy pisali “komurka slurzy do dzwonia, a także jej funkcją jest wykonywanie połączeń telefonicznych”i tych, którzy przerzucali swoje elaboraty przez translator Google (po co Polak tłumaczy tekst napisany po polsku…na polski przez auto-translatora?! A walić się w imię dziewictwa też umiejo?), na tyle odstrzeliłyśmy, ale w międzyczasie rekrutacją zajmował się ktoś jeszcze. 

Dzięki temu trafiły do nas 4 osoby, z czego dwie dziewczyny są normalne i starają się kumać, co się do nich mówi, oraz dwa przypadki…cięższe. Stanowi to swego rodzaju rozrywkę, choć z drugiej strony bombardowanie pytaniami z dupy z ich strony i następny nalot dywanowy po stronie klientów w kółko przez 8 godzin dziennie wyjebują mnie z kapci.

Jednostka męska po usadzeniu niczym przedszkolak pod okiem W. zaczął ogarniać. Wcześniej nie trafiały powtarzane do wyrzygu wykłady o procedurach i czynnościach ( A Kapitan Bomba na to…), za to z miejsca zaczaił system rezerwacji urlopu. Sprawa jest prosta-dwie osoby z zespołu jakoś mogą pójść na urlop, ale kto pierwszy wbije się w system, ten lepszy. Był lojalnie uprzedzony, że jako młodszy stażem może poczekać grzecznie w kolejeczce, bo liczy się moment wpisu do kalendarza, no ale…Któregoś dnia chciałam przenieść wpisy z kalendarza do systemu,a tam zonk, moje sierpnie poszły się ciupciać!! Zaglądam do kalendarza, a tam nasza gwiazdeczka szaleje. W. się nieco zakurwiła i poszła go prostować, na co następnego dnia przyleciał do mnie kiero i zaczął stękać, że kolega nowy, że trzeba dać mu szansę, że bla blabla, że mam się nie opierać o pierwsze wrażenie, że makaronów sto. Wzdycham na to i rzucam taką orację:

-Spoko, ale kolega sprawia wrażenie, że nie ma chęci na jarzenie czegokolwiek dotyczące pracy, ale system urlopowy ogarnął raz dwa, więc nie dziw się takiej reakcji po naszej stronie.

-Może był rozkojarzony, kiedy mu coś mówiłaś, a może nie był zainteresowany…

-COOO?! I tak spokojnie przyjmujesz do wiadomości, że starszy stażem przekazuje coś młodszemu, a on wbija w to lachę?! Czy ja dobrze słyszę??

To się zaczęło jakieś korpo blabla, chyba o współpracy i komunikacji w zespole, ale teraz dla odmiany ja nie byłam zainteresowana. Powiedziałam tylko, że spoko, jak będą coś chcieli, to pomogę, ale bez rzucania kwiatków pod stopy i rozwijania czerwonego dywanu. A tak poza tym to chcę urlop, czekoladę, draże i baton.

No dobra, kolega jakoś się wyrobił jak żelbet z promocji i jest miły (tj. już skończył z żarcikami o ciągnięciu druta, jak go spytałam, czy występował w roli płatnika czy obsługującego), ale jednostka żeńska, zwana Bulwą, oh jej, to dopiero historia.

Bulwa jest wrzaskliwa, tj. formułuje swoje zapytania z drugiego końca biura, drąc ryj-kiedy robi to za moimi plecami, przechodzą mnie ciarki, zwłasza, gdy kończy je perlistym HYHYHY. Nawet się nie wtrąca w rozmowy, tylko się bezceremonialnie wpierdala, a trochę głupio dorosłej babie tłumaczyć, że mamusia za takie zachowania zapomniała ją usadzić na karny jeżyk. Bulwa jest 20 cm ode mnie niższa i tyleż samo kilo cięższa. To jest akurat najmniejszy problem; najgorsze jest to, że nadal wielki chuj ogarnia z całej tej roboty. Nie umie nawet powtórzyć tego, co się do niej mówi i 5 minut później odstawia w kolejnej sprawie podobnej do tej sprzed chwili dokładnie ten sam kaszan.No i mówi najbardziej przerażające słowo świata-PIENIĄŻKI. JEZU, KURWA, BOŻE, JESTEM NA NIE.

Mamy jej pomagać, dobra, niech będzie i tak. Ponieważ Bulwa na szkoleniu zajmowała się plotami, kiedy dzwoni klient, ona drze ryj o pomoc, przerzuca klienta na linię oczekującą i zaczynają się cuda. Bo pytamy, na czym polega problem, a ona nie wie. My też nie wiemy. No to ktoś musi nad nią stać i dosłownie dyktować, o co ma pytać; i tak połowy rzeczy po drodze zapomina.Potem trzeba pokazać palcem rozwiązanie na ekranie, a najlepiej wpisać jego nazwę na ekranie, bo powiedzenie go też nie jest gwarancją sukcesu. Aha, Bulwa ma 21 lat, w UK jest od prawie 10-ciu, a jej angielski zarówno w wersji pisanej, jak i mówionej przypomina mi piosenkę o forfiterze, którego wypasał szwagier, co też jeździ mi po bębenkach usznych niczym wibratto Zenka Martyniuka-na trzeźwo nie zniesę, ale przynajmniej po pierwszej butelce winiacza śpiewam razem z nim. Najlepiej to ilustruje reklama jego byczego enerdżi driniacza, który mi poleca swym czarującym barytonem.

Bulwa chyba ma dwie szare komórki, a te w wyniku zderzenia się na sobie wyznaczonych torach jazdy doprowadziły ją do wniosku, że lepiej nie pytać mnie po raz 15-sty w ciągu godziny o to samo, choć starałam się być grzeczna i nie cisnąć jej od najgorszych, tylko starałam się ją doprowadzić do właściwej procedury, zadając różne pytania, żeby przez odpowiedzi wycisnąć z niej, co trzeba. Po pierwszych 10 minutach wiedziałam, że szuka leszcza, który odwali za nią całą pańszczyznę, a szelest sam się będzie zgadzał w kieszeni. Nie dałam się wciągnąć w tą zabawę, bo po prostu kurwa N.I.E, czemu jakaś księżniczka Cebulandii ma siedzieć i wzdychać, a ja mam cisnąć jej i moją robotę za damski chuj? ( O nieee, sorry, w korponarzeczu nazywa się to PERSPEKTYWA ROZWOJU DLA OBIECUJĄCEJ KADRY, którą odczułam najlepiej, kiedy moje dwie aplikacje na wyższe stanowiska poszły się jebać) Ćwiczyłam już ten temat w poprzedniej pracy i dziękuję bardzo.

Efekt jest taki, że poleciała do mojego kiero i mu oznajmiła, że sprawiam, że czuje się przeze mnie…głupia.


Nie ma to jak spojrzeć prawdzie w oczy i nadal jej wmawiać, że jest ściemą. Od siebie dodam, że spojrzałam tylko na naszego capo di tutti i rozłożyłam ręce, no bo albo chce, żebym kogoś czegoś nauczyła, albo żebym klaskała z uznaniem, gdy ktoś odstawia teatrzyki z dupy.

Popis buractwa Bulwa odstawiła podczas naszej imprezki zespołowej, kiedy na niezłej najebce zaczęła cisnąć do W. że ta jej niby zabrała urlop, a ona potrzebuje, bo buduje dom i gruz się sypie (??? i dlaczego urlop bierze we…wrześniu???) , zarówno po polsku, jak i po angielsku. Nikt nie był w stanie przemówić jej do rozumu, nawet jedna Włoszka, która ją zjebała; w pewnym momencie stanęłam między nią a W., bo zaczęła machać łapami, co niechybnie skończyłoby się wpierdolem.

-Słuchaj K., jesteśmy poza biurem, więc daruj sobie takie wrzaski, bo mogłaś dzisiaj rano to ogarnąć-westchnęłam.

-Alemójdomgruzkafelkidompieniążkijachcęurlop!!!

-Zacięłaś się? Poza biurem nikt Ci tego nie załatwi, co sobie wyobrażasz?

-W.zabukowałaurlopjachcędwadniwtymsamymczasiejakmogłazabukowaćurlopdommöjjamuszęjechaćblablabla

-A W. ma prawo to serdecznie jebać, bo rezerwowała urlop, zanim żeś zakumała, że firma C. wogóle istnieje. Tym bardziej Twój gruz.

Nie przeszkodziło to w poniedziałek rano chwalić się Bulwie, że jej men musiał stawać w trybie alertowym po melanżu, bo Karolinka chciała ubarwić swym bogatym wnętrzem jego bezcenne wozidło (niech zgadnę-Volkswagen Passat 1.6 TDI kombi pseudonim Passerati? Audi A4? ) Oczywiście zakończyła tą tyradę obowiązkowym HYHY. Debilom to się jednak łatwo żyje, zawsze to powtarzam.

Na koniec chciałabym napisać jakieś zajebiste podsumowanko, jakąś górnolotną klamrę kompozycyjną, ale nic mi nie przychodzi do głowy oprócz tego, że niestety tego typu postaci wśród Polaków rzucają się tubylcom w oczy i nie świadczą o nas najlepiej, co w ostatecznym rozrachunku zagrało całkiem skutecznie, bo spowodowało falę nastrojów i manipulacji, które przyczyniły się do Brexitu.

Ale spoko, jak patrzę na takie elementy, to mam sama chęć zrobić od nich Brexit, byle jak najdalej. Tylko czy to możliwe?

Jeśli…

jeśli miałeś/miałaś chujowy dzień, w pracy wkurwili debile, małżonek rozrzucił skarpety po chacie albo małżonka przeputała cały szelest na DVD z Ewą Chodakowską i buty z Chin, dzieciary nie odrobiły lekcji po raz dwudziesty w tym miesiącu i mają wyjebson, pomyśl, że jednak mimo wszystko nie jesteś Polską, która głosuje przeciwko Polsce, motywując to tym, że w przeciwnym razie nie będziesz mógł reprezentować Polski.

Oglądam właśnie wiadomości w Polsat News na przemian z TVN oraz TVP i jakoś tak oczom nie dowierzam.

Fuck Google, ask me

W mojej pracy mamy złotą zasadę-chuj z poniedziałkami, bo są najazdem husarii Cebulandii.Ostatnimi czasy poniedziałki trwają cały tydzień. No bo jak inaczej nazwać coś takiego:

-pani pyta się, czy możemy jej sprawdzić rozkład jazdy pociągu ze Zgierza do Krakowa na poniedziałek rano. Myślała, że dodzwoniła się do wyszukiwarki Google. Niedługo ludzie będą konsultować z nami objawy chlamydii i postanowienia traktatu brzeskiego.

-inna kobitka darła się, że mam do niej natychmiast przysłać elektryków, bo jej pralka zaliczyła zjebson. Nie byłam w stanie jej przetłumaczyć, że nie mogę tego dla niej zrobić, bo to nie moja półka; numer do nas dostała podobno od administracji. Szkoda, że nie dostała numeru do centrum pomocy Jehowych Serduszko Puka W Rytmie Mojego JebJeb W Twoje Drzwi.

– na koniec pewnej rozmowy:

-Czy ma Pan jakieś pytania, czy czegoś Pan jeszcze potrzebuje?

-Tak, Pani numeru telefonu, ma Pani niesamowity głos ( taa, ostatnio faktycznie dowiedziałam się, że brzmię jak kobitka z radia Trójka, mamy podobne R, które na szybkości staje się L). Czy muszę dodawać, że w tle było słychać dziecko delikwenta podczas zabawy?

-Pan, który nie mógł pogodzić się z tym, że nie dam mu kodu karty upominkowej, dopóki nie potwierdzi mi, że jest właścicielem konta, na którym ma wylądować saldo. Dowiedziałam się, że powinnam mieć więcej pokory wobec życia i że powinnam wstydzić się swojej pracy. Sorry mejt, tych 40 zeta za godzinę słuchania podobnych smętów raczej się nie wstydzę.

-Le Redaktor portalu o Androidzie, który upierał się, żeby pisać do mnie po angielsku, a chciał usunąć film ze swojego konta. Dwa dni z rzędu tlumaczyłam mu subtelną różnicę między usunięciem filmu z konta, a z biblioteki. Myślałam, że chociaż mnie opisze na swoim portalu, ale chyba mu się odechciało, jak zacytował mi wpis z forum pomocy XY, który niby potwierdzał, że film da się usunąć z konta, a ja mu odpowiedziałam cytatem z posta napisanego trzy linijki dalej, który jednak potwierdzał moją wersję. Szkoda, chciałam zostać znanym kurwiszonem z WszechInternetu, który nie zna się na swojej robocie, ale nie wyszło.

-Inny gość myślał, że jak kupuje utwór, to nabywa prawa autorskie do wykorzystywania go w swoich filmikach. Czyli innymi słowy kupując “Aces High”, miał automatycznie zostać Lemmym Kilminsterem. Musiałam przeczytać 15 stron prawa autorskiego, aby go przekonać, że jednak nadal jest Jankiem Kowalskim, kupującym prawo do odtwarzania, ale nie podpisywania się pod dane dzieło. No i chuj no i cześć, skończyło się rumakowanie. I ten krejzi motyw-jednego dnia po zakupie Sonaty Księżycowej jesteś Beethovenem, a drugiego Niemrawym z Rammsteina, który scenicznie pogrywał sobie w chuja.

-Rumakował za to koleś, któremu nie mogłam zrobić zwrotu na 24 zeta, wykrzykując mi, że mnie za to upierdoli (widocznie posiadł moce Harry’ego z Tybetu, skoro mógł to zrobić na odległość), nagrywa naszą rozmowę (ostatnio coraz częściej to słyszę, czyżby sekstaśmy przestały być trendi?), mam mu oddać z własnej kieszeni (tu prychnęłam w kawę, bo aż szkoda robić miedzynarodowy transfer na 5,5 funta) itepe, itede.

24 zeta. 8 browarów z Żabki albo 0,5 litra orzechowego Soplicy z Biedry. Tyle wygrać od żydomasonów z WszechInternetu! A moja racja jest najmojsza i najcebulowsza, wy międzynarodowe, oszukańcze szmaty! To mówiłem ja, Cebulosław Pierwszy.

-Miło wspominam rozmowę z kolesiem grającym na weselach-ja mu opowiadałam o koncercie Sabatonu i mamie Vlada, która wojuje na techno trzęsiawkach na Ibizie, a on o zjebanych gustach nawalonych Januszów. Dogadaliśmy się.

-Dowiedziałam się od jednego klienta, że “90% ludzi na infolinii to debile” (też tak myślałam, ale teraz wiem, że często głupie i nielogiczne przepisy wewnętrzne danej firmy…), więc pochwaliłam mu się dyplomem zagranicznej uczelni. Wtedy powiedział, że nie miał mnie na myśli. Czyli innymi słowy nie powinnam czuć się urażona, więc zaliczam dzień do udanych.

-Ostatnio przepycham się z panią…psychiatrą, jest kompletnie niewspółpracująca, ma głos Smerfa Ważniaka, nie chce odbierać maili (czyżby nie umiała?) i nie widzi nic złego w odbieraniu telefonów przy pacjentach. Obczajcie taką opcję-gość wbija do niej z depresją, a ona Sorry mejt, idź się powieś, bo mnie tu we WszechInternecie jebło. Obawiam się, że po kolejnej serii telefonów ten protest song będzie mi się odtwarzał na dozgonnym replayu w umyśle. Innymi słowy ZBAŃCZĘ.

-Za to było mi miło, kiedy zadzwoniłam do rodziców, których dzieciak narobił zakupów na szacowną kwotę, przy użyciu debetówki, na którą przelewali oszczędności. Udało mi się do nich dodzwonić w dniu urodzin pana domu i powiedzieli, że nikt im nie zrobił lepszego prezentu, pokazując tym samym, że ma poważne podejście do pracy. Chcieli mnie nawet wyściskać przez telefon 🙂

Uff, dobrze, że niebawem urlop-w czwartek nakurwiam salto na Gatwick i lecę na Maltę!!! W ciepełku ostatnie, o czym będę myśleć, to jakieś sfochane świry, lekarzyce i pajace; coś czuję, że tego mi właśnie potrzeba. A czego Wam potrzeba?