Pozwolilam sobie ostatnio na wykonanie pewnego eksperymentu, a mianowicie jak na artyste bladzacego przystalo chcialam zrobic sobie lans i dac sie wywiesic na plocie. Na plocie w ramach galerii otwartej w Parku D., miejscowosci W., znanej pod pseudonimem Stolyca. Dlaczego akurat park D. to wam nie zdradze, gdyz nie trawie historyjek sentymentalnych; ani czytac, ani tworzyc. Po kilkuletnim lamaniu sie pomyslam sobie, ze moge chociaz sie dowiedziec, co trzeba zrobic, zeby zostac wisielcem.
Po pierwsze, trzeba miec w zanadrzu 40 fotek/tworow wizualnych na tyle zgrabnych, zeby nikt nie probowal ich upiekszac w dniu wernisazu zgnilymi jajami albo pomidorami. Pomidory w lato sie ceni, robi sie z nich dobre chlodniki i krwawa Mary, wiec wypadaloby, zeby dziela byly ladne. OK, tu moglabym jakos temat obleciec, ale nie wiem kurwa, nie znam sie, zajeta jestem umieraniem pod wiatrakiem.
Po drugie, galeria jest zajeta na 2013 rok w calosci, czyli ma terminy jak Penderecki albo Szakal z “Kilerow dwoch”. Trudno sie mowi i pluje sie sobie w ryj, ze zawsze bylo mi nie po drodze, a jak bylo po drodze, to przydarzyl mi sie dol i przez rok spogladalam na moja camere obscure probujac zgadnac, czy bedzie lepiej latac czy tez wbijac gwozdzie.
Po czwarte, to nie maja budzetu i jak przyprowadze sobie Wojciecha Fibaka za raczke, to ojrajt. (a juz sie durnie ucieszylam, ze nie musze rozwijac skrzydelek pod bokiem podstarzalego wora, bo dostalam pozytywna decyzje w sprawie kredytu studenckiego, choc ta pewnie zmieni sie z 10 razy. I ten podstarzaly wor, o jaaa)
A tu rzeczywistosc skrzeczy mi do ucha, ze cala akcja nakrecona wokol matki Madzi z Sosnowca w przeliczeniu na cennik uslug medialno-PRowych, ilosc okladek, wywiadow, godzin czasu antenowego w tele, wyniosla tyle, ile potezna kampania reklamowa Coca Coli albo innego znanego brandu. Przeliczajac na pieniadze wystepy tej mendy, za rownowartosc sosnowskiego Keeping Up With Wasniewskis moglabym oblepic swoimi fotkami Palac Kultury i Nauki, po czym wyjebac je za taras widokowy, krzyczac dla zmyly przez megafon “LUUUDZIE, HAJS DO ENBEPE RZUCILI!”.A z tylu kazdego foto podpis “wlasnie zostales wydymany przez siostre moniczanke” (inspirowany zartem o burdelu siostr urszulanek)
Na kuta mi zdobywac sponsora, skoro moge skrecic sliski kocyk, zrobic z tragedii komedie, a potem sprytnie sie ujawnic jako artysta-performer?
Poza tym godzine temu miedzy “Dlaczego ja?” a “Trudnymi sprawami” na Polsacie 2 ogladalam reklamy chicagowskiej Polonii. Wiecie, Jane Kowalsky reklamuje pierogis, najlepsze na fifd ewenju. Godne odnotowania sa rowniez oprawy graficzne tych reklam, bo jak dla mnie sa zywcem wyjete z Power Pointa (jak to na Gryn Poincie). Produkowal sie rowniez poeta Radzio i reklamowal swoj tom wierszy, zatytulowany bodajze “Niech milosc zapanuje na Ziemi” albo “I wreszcie milosc zawladnela Ziemia”, co brzmi z lekka jak tytul broszurki rozdawanej przez Jehowian albo innych mormonow.
Poeta Radzio do swojej ksiazki dolaczal tez poradnik na plycie si di o tym, jak zrobic pieniadze. Obawiam sie- wnoszac po wygladzie okladki Radziowej poezyi- ze proponowal opcje z drukarka atramentowka i recznikiem kuchennym. Co z prawami autorskimi do uzycia imienia Radzio? Krolowa w PyLy jest tylko jedna, wiec i Radzio moze byc tylko jeden.
Ogolnie rzecz biorac liryki nie lubie, tzn. przedre sie przez pewnych tworcow, ale zupelnie nie ruszaja mnie offowi poeci wspolczesni, te wszystkie cuda niewidy rodem z Paszportow Polityki. Wspolczesny wiersz XXI- wieczny (WW21W) jest dosyc prosty do napisania, co udowodni wam wasza M., ktora wykreowala ponizsze dzielo miedzy nakladaniem jednej warstwy lakieru na paznokcie, a drugiej. Wiersz nosi tytul…o kurwa, z tytulami to wam powiem, ze zawsze jest najwieksza gleba. Bez tytulu nijak nie idzie pchnac sprawy do przodu, bo tytul daje szkielet, a bez szkieletu jest sie MIECZAKIEM. No to dobra, niech bedzie, ze tytul to “Umyslu Antoniego Macierewicza rapsod zalobny”
krew
TVN
Erytocyty
Trombocyty
Wlos w umywalce
Wyglada jak znak zapytania
Co z ta Polska, Tomaszu Terlikowski?
Widzicie, nawet nie musi sie rymowac (wiersz wolny, bialy), byleby sie tekst schodzil w piramidke po sformatowaniu. Podmiot liryczny jest zaniepokojony otaczajaca go rzeczywistoscia,boi sie jej doswiadczac organoleptycznie, wiec obserwuje ja z dystansu, jaki daja media dalekiego zasiegu (tele znaczy daleki, a wizja to je… wizja) W swoich lekach zwraca sie do wyzszej, znanej mu i bliskiej instancji, by znalezc ukojenie. On sie ukaja, a ja zgarniam literacka Nike, choc Nike Air Maxami tez nie pogardze.
P.S. Spojrzcie, co sobie koneserzy kwasu wymodzili (pospolu z kolezka, ktory prowadzi bloga o nazwie “Komary w czekoladzie”. Jako fan owocow w czekoladzie uwazam, ze nazwa jest zajebista i co gorsza bije moja na leb, szyje i twarz). Niektorzy bija sie w komentach porownuja, jecza i kwecza, ale jak dla mnie zaszla tu inspiracja pierwszymi scenami z kinowego “Jeza Jerzego”, przynajmniej pod wzgledem kolorystyki i pomyslu na tworzenie Frankensteina w wersji swir.
A Jeza Jerzego dosyc dobrze pamietam, bo poszlam do kina z calym grajdolem moich fellasow, a na sali kinowej jeden gej oswiadczal sie drugiemu i obiecywal ze bedzie zmywal po sobie naczynia. Sami rozumiecie, ze z tych emocji wrocilam do domu o czwartej nad ranem (od godziny 18-stej nieco sie zeszlo), zahaczajac po drodze o metro (dopiero sterczac pol godziny pod zegarem na peronie zakumalam, ze metro 24h na dobe to tylko taka grupa na fejsie, a nie fakt znajdujacy odzwierciedlenie w realu) i jednego kolesia (“-Ojej Daaaanieeeleeek, co ty tu robisz? A,idziesz,phehe, szaacun”).