A ty jedz lowelku…

 

 

 

 

 

…Albo raczej na desce. Byle nie tej od prasowania.

Moj smieszny programek do obrobki zakonczyl triala, no chyba sie kurwa poplakusiam (nie, dopoki nie dorobie sie MacBooka nie mam najmniejszego zamiaru dorabiac sie Adobow, zeby potem miec bol z konwersja adobianych plikow z wersji 82 bit na 64 bit).

Dalej nadaje jako bezrobotna, co nie znaczy, ze skladam bron; teraz mnie to wkurwia, ale pewnie gdy zostane czlowiekiem sukcesu i bede rzucac funtami w meskie dziwki z Centralnego, to bedzie mnie to serdecznie bawilo.

Za to za 29 dni bede plasac po miescie W. i to jest mysl budujaca, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Moze potrzeba mi dwoch tysiecy kilosow dystansu, zeby skumac, czego mi potrzeba.

Albo po prostu musze isc sie natrzaskac jak szmaciarza kon z moimi pieknymi i wspanialymi dziecmi. To jest mysl, milordzie, kwietniowe ciepelko, a z kranu bedzie plynal  dwunastoletni Chivas Regal. O ile jeszcze nie wyjebalo mojego kranu w powietrze, wtedy bedzie tylko ciepelko. Albo az ciepelko.

Leave a comment